Terminarz Rajdowych Mistrzostw Świata jest dla niektórych istnym polem minowym. Co roku w niekorzystnym położeniu znajduje się Rajd Korsyki, ale mimo tego wychodzi obronną ręką i trwa.
Tour de Corse to jedna z legend WRC. Kręte, asfaltowe odcinki na śródziemnomorskiej wyspie to element wyjątkowego dziedzictwa Rajdowych Mistrzostw Świata. Nie było na ten temat badań, ale wydaje się, że dla przeważającej grupy kibiców to absolutny must have kalendarza WRC.
Liczby urojone
Kłopot w tym, że kibiców na Rajdzie Korsyki nie może doliczyć się promotor WRC, dla którego liczby są najważniejsze. Czasem wygląda to groteskowo, jak w przypadku badań Nielsena, z których wynikło, że Polska jest jednym z głównych rynków telewizyjnych dla WRC. Jak zatem słaby on musi być, skoro w naszym kraju nikt skusił się, aby w tym roku przyciągnąć przed telewizory tę rzeszę odbiorców?
Promotor lubi jednak się chwalić, że tu wzrosło, tam naliczono więcej. Taka kreatywna księgowość, która czasem nie przystaje do rzeczywistości. Oderwany bywa od niej sam dyrektor zarządzający spółką promotorską, Oliver Ciesla. W jednym z pamiętnych wywiadów raczył obwinić europejską młodzież o zapatrzenie w smartfony. Wskazał przy tym, że o 15% większe grono młodych fanów WRC znajdzie, np. w Azji czy w Ameryce Łacińskiej.
Ile można przepłacać?
Krótkofalowo może mieć nawet rację, bo jak gdzieś po raz pierwszy (lub po dłuższej przerwie) pojawia się cyrk WRC, to faktycznie z zainteresowania może zebrać się cała wieś. Jednak po kilku edycjach efekt wow może osłabnąć i nowe kraje mogą przestać finansować obecność w WRC za kilkadziesiąt milionów euro rocznie. Na to zwrócił uwagę m.in. Dominique Seriyes, dyrektor Rajdu Korsyki w rozmowie z agencją AFP.
– Promotor nie chce zrozumieć, że egzotyczne imprezy nie pozostaną [na dłużej] – powiedział Serieys. – Turcja, Chile nie mają korzeni rajdowych. Bilet jest atrakcyjny w porównaniu z Formułą 1, ale w ciągu 2-3 lat nie będzie ich już w kalendarzu. Promotor krytykuje nas za to, że nie mam zbyt wielu kibiców. Myślicie, że są w Australii czy Turcji? Oglądamy imprezy jak Meksyk, gdzie startuje 29 zawodników, a kończy 15. W Alzacji (region francuskiej rundy WRC w latach 2010-2014) było może o 100 000 więcej ludzi w porównaniu z Korsyką, ale wtedy było także mniej relacji telewizyjnych.
Miliony od samurajów
Promotor WRC zdecydowanie tylko czeka na wysadzenie Korsyki z kalendarza, bowiem oferuje jedynie roczny kontrakt (odnawiany co sezon). To trochę inny standard w porównaniu do reszty krajów, które podpisują minimum 3-letnie umowy. Promotor już czuje zapach pieniędzy z asfaltowego Rajdu Japonii, który miał wejść do terminarza już w tym roku, ale najprawdopodobniej stanie się to dopiero w przyszłym sezonie.
Wsadzenie Japonii za Korsykę nie jest jednak takie łatwe. W zeszłym roku organizatorzy Tour de Corse byli poinformowani, że nie znajdą się w projekcie kalendarza na 2019 r. Legendarna runda WRC miała jednak silne plecy. – Mieliśmy wsparcie od trzech producentów: Citroena, Hyundaia i M-Sport Forda – zauważył Serieys. – Wtedy prezes FFSA [Nicolas Deschaux] i prezes FIA, Jean Todt utworzyli wspólny front.
Wśród wspierających zabrakło oczywiście Toyoty, która jest żywo zaangażowana w przywrócenie Japonii do WRC. Promotor wymyślił sobie, że z łatwością odstrzeli rajd, za którym nie stoją mocne liczby fanów. To ważny parametr dla producentów, ale jak widać nie na tyle, aby rezygnować z tak renomowanej imprezy.
Kolejna trudna potyczka przed Tour de Corse także w tym roku. Osobiście liczę na to, że dotychczasowy front nadal pozostanie zjednoczony, co zaowocuje jednoczesnym utrzymaniem Rajdu Korsyki, jak i powrotem Rajdu Japonii.