Samochody są bronią masowego rażenia, powodują zanieczyszczenie, tłok na ulicach i śmierć wskutek wypadków – tak twierdzi niemiecki socjolog Klaus Gietinger, autor „Książki o nienawiści do samochodów”. Proponuje ograniczenie prędkości do 100 km/h na autostradach i inne szalone pomysły. W pierwszym odruchu można się śmiać, ale część poglądów Gietingera ma sens.
Klaus Gietinger nienawidzi samochodów, co wydaje się mało patriotyczną postawą, bo przecież pochodzi z kraju, który dostarczył nam Mercedesa, BMW, Audi, Porsche… no, sami wiecie.
A jednak nie przeszkodziło mu to w wydaniu dwóch książek: „Książki o nienawiści do samochodów” oraz „Dlaczego samochód nie ma przyszłości, ale wciąż możemy robić postępy”. Tłumaczenia tytułów są dość luźne, bo obie pozycje nie zostały wydane w Polsce.
Gietinger, jak wytrawny polityk, posługuje się kontrowersyjnymi sloganami, aby przebić się ze swoją ideologią do jak największej liczby odbiorców. Ideologią wymierzoną przeciwko samochodom, ukierunkowaną na promowanie transportu zbiorowego i rowerowego.
Samochody zabijają więcej osób niż terroryści
Niemiecki socjolog, na łamach Business Insider Deutschland, nazywa samochody „bronią masowego rażenia” i powołuje się na dane Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Organizacja donosi, że każdego roku z powodu obrażeń w ruchu drogowym umiera 1,35 mln ludzi. Dla porównania, według danych IHS Markit, w 2017 r. prawie 22 tys. osób zmarło w wyniku terroryzmu.
Gietinger dodaje, że samochody nie tylko zabijają na drogach, ale także zanieczyszczają powietrze wskutek emisji CO2.
Przemysł samochodowy to kartel narkotykowy
Niemiec w swojej argumentacji używa kwiecistych porównań:
Prowadzenie samochodu jest rodzajem narkotyku. Wystarczy nacisnąć pedał gazu, aby osiągnąć dużą prędkość. To działanie odurza cię – mówi Klaus Gietinger.
Dodaje, że ci, którzy uważają siebie za fanów samochodów, sami są „ćpunami”.
Nie przemawia do niego także argument, że ludzie mieszkający poza miastami potrzebują samochodów do normalnego życia, aby dojeżdżać do pracy lub po zakupy. Zdaniem socjologa to właśnie branża samochodowa doprowadziła do tego, że dzisiaj wszędzie trzeba jeździć, bo kiedyś wszystko było „pod ręką”.
Potrzebujemy zmiany w transporcie publicznym
Niemiec przypomina, że Stany Zjednoczone niegdyś miały największą sieć kolejową na świecie, a dzisiaj nie pozostała z niej nawet połowa. Tymczasem posiadając rower elektryczny i dostęp do kolei, nie potrzebujemy już samochodu. Zdaniem socjologa, rowerem ze wspomaganiem elektrycznym możemy wygodnie dojechać na dworzec, zaś dalej w świat zawiezie nas pociąg (szkoda, że nie powiedział, co zrobić w takiej sytuacji z bagażem).
A czemu cała ta maskarada miałaby właściwie służyć? Oczywiście redukcji liczby wypadków, zmniejszeniu emisji CO2, ale też odciążeniu przestrzeni publicznej od nadmiaru samochodów. I z tym ostatnim argumentem jestem w stanie się zgodzić. Uważam, że po drogach jeździ za dużo samochodów, które nie muszą tam być, bo poruszają się na bardzo krótkich dystansach. Alternatywą na małe i średnie dystanse powinien być dobry transport publiczny. Problem w tym, że transport publiczny nigdy nie jest wystarczająco dobry.