Marcin Zabolski01.08.2018

Dlaczego BMW M Drive Tour to bezcenna lekcja o mocy i technologii?

3 interakcje Przejdź do dyskusji

Dlaczego BMW M Drive Tour to bezcenna lekcja o mocy i technologii?

Dlaczego BMW M Drive Tour to bezcenna lekcja o mocy i technologii?

W erze downsizingu i niemieckiego lobby elektromobilnego nawet u naszych zachodnich sąsiadów są jeszcze bastiony, produkujące samochody z niepoprawnymi politycznie silnikami V8 czy V12. Mowa tu o BMW serii M, które cyklicznie prężą muskuły na eventach BMW M Drive Tour.

W ostatnią sobotę lipca kawalkada lśniących, kilkusetkonnych maszyn bawarskiego producenta zawitała na znany obiekt treningowo-szkoleniowy w Bednarach. Tam w bezpiecznych warunkach można było poznać możliwości serii M i pakietu M Performance, który to, co najlepsze oferuje przy wyższych prędkościach.

Parametry są złudne

Jeżeli spojrzymy na liczby to w gamie najbardziej sportowych wersji aut bawarskiego producenta powinniśmy postawić na BMW M760Li. Seria 7 kusi silnikiem o pojemności aż 6,6 litra i rzadko spotykanym układem cylindrów V12. Dźwięk wspaniały, przyspieszenie w 3,7 sekundy do setki zapewnia 610 KM. W dodatku wszechotaczający luksus sprawia, że możemy tu mówić prawie o limuzynie prezydenckiej.

Przypomnijmy jednak, że mamy tu do czynienia ze sportową gamą serii M. W zasadzie ciężko byłoby się do czegoś przyczepić w M760Li, gdyby nie przejażdżka BMW M5. Auto o nieco mniejszych, ale wciąż dużych gabarytach ma pod maską 4,4-litrową V8-kę o mocy 600 KM. Jednak to nie jednostka napędowa robi tutaj różnicę, a stosunek mocy do masy. W tym zestawieniu o 250 kg wygrywa M5-tka.

Te ćwierć tony balastu da się naprawdę odczuć podczas przyspieszania i prowadzenia w zakrętach. Można to porównać do lotu prywatnym, ale luksusowym odrzutowcem a rejsową biznes-klasą. W samochodzie sportowym stosunek mocy do masy to niezwykle ważna rzecz, o której wspominał niedawno sam Frank Van Meel, prezes BMW M tłumacząc odwlekaną elektryfikację serii M. Niewielka przewaga mocy i luksusu M760Li nie przysłania sportowych doznań, jakich doświadczymy w M5.

Wielka moc wymaga wielkich technologii

Obcowanie z mocą 600 KM brzmiałoby groźnie może 20-30 lat temu, kiedy elektroniczne systemy asystujące nie były tak głęboko zakorzenione w motoryzacji. Dziś pojazd z taką mocą bez problemu opanuje przeciętny kierowca. Nawet przy szybkich prędkościach najmocniejsze auta serii M płynnie wyhamują w zakręcie, a czujniki dobiorą optymalny moment obrotowy, aby bez uślizgu wychodzić z ciasnych zakrętów. Łatwość i zwinność prowadzenia jest oszałamiająca i przypomina wręcz granie w jakąś prostą grę samochodową na Playstation.

Rozsądnym wyborem było przekazanie tak potężnych mocy na wszystkie koła. BMW słynące z tylnego napędu teraz zaczyna być rozpoznawane dzięki xDrive – inteligentnemu systemowi 4×4, któremu w każdej chwili możemy zmienić rozkład sił przekazywanych na osie. Nawet do pozostawienia samego napędu na tył. Przy takich nastawach i wyłączeniu kontroli trakcji oraz innych systemów wspomagających dostrzegamy z czym mamy do czynienia. Frajda z jazdy jest oczywiście niesamowita, ale codzienna jazda bez elektroniki byłaby raczej udręką, w której łatwo przegiąć.

Na BMW M Drive Tour można to było odczuć między innymi w konkurencji driftingowej, gdzie mieliśmy do pokonania w kontrolowanym poślizgu, lejący się wodą okrąg. Nieskromnie przyznam, że udało mi się wygrać tę część eventu pokonując naprawdę długi fragment driftem. Było to niezmiernie ciężkie, ponieważ nawet w połowie wciśnięty gaz często bywał przesadą. Drift po mokrym ma naprawdę niewielki margines błędu, co utwierdza mnie w przekonaniu, że systemy elektroniczne to niezbędne elementy w samochodach, tak samo jak ciągłe doskonalenie umiejętności przez samych kierowców.

Jako fan rajdów samochodowych bardzo duże znaczenie przykładam do ogumienia, nazywanego w tej dyscyplinie “czarnym złotem”. To właśnie te elementy, które stykają się z nawierzchnią często decydują też o wydajności auta pod względem przyczepności. Producent z Monachium postawił na opony Michelin Pilot Sport 4S, co wydaje się adekwatnym wyborem. To ogumienie dla sportowych aut klasy premium posiada dwie różne mieszanki po wewnętrznej i zewnętrznej stronie. Ta właściwość oprócz bieżnika zapewnia serii M znakomitą przyczepność na suchym i mokrym asfalcie, a dodatkowo pozwala poszaleć przy dużych prędkościach, np. na torze w Bednarach. Wybranie Michelin, który w pracach badawczo-rozwojowych jest zdecydowanie na prowadzeniu przed swoją konkurencją to właściwa odpowiedź dla inżynieryjnych osiągnięć w BMW serii M.

Kompromis oznacza szczęście

W gamie bawarskich M-ek mamy m.in. zarówno zwinne M2 i M4 oraz większe limuzyny typu M5 i M760Li. Z tego grona najbardziej do gustu przypadł mi ewidentnie M5, które nie jest ani najzwinniejsze, ani najmocniejsze, ani najbardziej luksusowe. M5-tka jest po prostu zdrowo wyważona, a raczej nie jest przegięta w żadną stronę. W pozostałych modelach tak naprawdę brakuje czegoś z tych niższych lub wyższych w hierarchii. Natomiast M5 ma coś ze wszystkich i mimo tego, że wydaje się kompromisowe to w rzeczywistości wszystkie pozytywne cechy BMW serii M ma spasowane w idealnej harmonii.

Przeczytaj również