Pewien Brytyjczyk zapisze na karcie swojej niechlubnej historii jedną z najdroższych przejażdżek w życiu. Bezpowrotnie stracił swój samochód w zaledwie 60 minut od zakupu.
Historia wydarzyła się w miniony piątek, 15 maja w Heywood pod Machesterem. Świeżo upieczony nabywca 380-konnego Mercedesa AMG A45 (koszt używanego to ok. 20 tys. funtów, czyli ok. mniej więcej 100 tys. zł) nie zamierzał oswajać się ze swoją maszyną i od razu zafundował sobie ostrą jazdę ulicami miasta.
Krew nie dopłynęła z prawej nogi do mózgu
Pojazd przyspieszający od 0 do 100 km/godz. w 4,2 sekundy został jednak zauważony przez patrol policji. Podczas kontroli okazało się, że kierowca nie tylko mógł sobie darować piractwo drogowe, ale w ogóle jazdę tym egzemplarzem.
Driver of this Mercedes was stopped on Friday evening by #GMPSRTT patrol after driving it like he stole it in @GMPHeywood
Driver had just purchased the car only an hour earlier but unfortunately though, he hadn't insured it yet 🤷♂️
Veh seized and driver reported.#S165 pic.twitter.com/Cq2QNEzrvr
— GMP Traffic (@gmptraffic) May 18, 2020
Nowy nabywca nie zdążył go nawet ubezpieczyć. W Wielkiej Brytanii to poważny kłopot, bowiem funkcjonariusze od razu rekwirują taki samochód. Co się z nim dzieje potem? Trafia na sprzedaż lub do niszczarki. Na wyspach zdarzały się już historie miażdżenia nawet supersamochodów.
Czy warto o takie przepisy w Polsce?
Trzeba przyznać, że odebranie samochodu to bardzo surowa kara dla pirata drogowego. Jest to dużo bardziej dotkliwe niż jakikolwiek mandat. Zwłaszcza dla bogaczy, których nie obchodzi wydatek za zbyt szybką jazdę lub bez uprawnień. Być może przyhamowałoby to niektórych „kozaków”.
Obecnie jednak ciężko sobie wyobrazić tak radykalną zmianę przepisów. Odbieranie własności prywatnej w Polsce nie jest tak łatwe, dlatego wymagałoby to zmian w wielu ustawach jednocześnie. Poza tym to decyzja niepopularna, dlatego nikt nie podniesie takiej debat przed wyborami, czyli pewnie nigdy.