Jari Huttunen, dla którego starty w mistrzostwach Polski miały być formą nauki jazdy po asfaltach, okazał się najlepszym kierowcą w minionym sezonie Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski. W czasach światowej pandemii Covid-19 i szalejącego koronawirusa sprinterski sezon RSMP przyniósł nam emocje na najwyższym poziomie.
Zacznijmy od początku
Zanim świat opanowała pandemia i każdy w tradycyjny sposób planował sportową rywalizację, Polski Związek Motorowy opublikował kalendarze oraz regulaminy tegorocznych zmagań. Trzeba tu przyznać, że zasady, które miały obowiązywać w 2020 roku były jednymi z lepszych, które stworzono w ostatnich latach, a dodanie Pucharu Debiutanta dawało cień nadziei, że w związku zaczyna się bardziej myśleć o zawodnikach.
Również pierwotna wersja kalendarza wyglądała zachęcająco. Sezon tradycyjnie miał rozpocząć Rajd Świdnicki-Krause skąd załogi powinny przenieść się do nadwiślańskich sadów, a następnie na litewskie szutry. Środek sezonu miała wyznaczyć sztandarowa impreza w kraju: Rajd Polski. Rajd Rzeszowski, Śląska i Dolnośląski stworzył drugą część sezonu. Ostatni z nich miał zostać jednak potwierdzony, czego ostatecznie nie zrobiono, a w kalendarzu pojawiła się kolejna runda poza Polską: Rajd Koszyc. Dwie zagraniczne rundy w sezonie nigdy nie były czymś z czego można się cieszyć, zwłaszcza że Międzynarodowy Kodeks Sportowy zezwala na jedną. PZM informował jednak, że doszedł do porozumienia z FIA i w sezon miał zamknąć rajd na Słowacji.
Przed rozpoczęciem rywalizacji zawodnicy zaczęli zdradzać swoje startowe plany i sezon zapowiadał się niezwykle ciekawie. O ile Mikołaj Marczyk, który miał bronić tytułu mistrza Polski nie zakładał startów w kraju nad Wisłą, o tyle zapowiedź występów Jariego Huttunena sprawiała, że wielu kibiców jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji koronowała nowego mistrza. Na starcie miało też zabraknąć Grzegorza Grzyba, mistrza z 2018 roku, który okazał się jednak głównym konkurentem Fina.
– Najważniejsze w tym roku dla nas są rajdy WRC w Szwecji i w Finlandii, gdzie moim zdaniem powinniśmy dostać się do pierwszej trójki w naszej klasie. Mistrzostwa Polski są dobre dla utrzymania i poprawienia doświadczenia, ponieważ rozgrywane są zarówno na szutrze, jak i asfalcie – mówił przed startem sezonu Huttunen.
Covid-19 na start
Gdy w Chinach pojawiła się epidemia koronawirusa, nikt w pozostałych częściach świata nie spodziewał się, że przerodzi się w potężną pandemię, która storpeduje każdy aspekt życia. Nie ominęło to także RSMP. O ile Automobilklub Sudecki zgodnie z zasadami opublikował regulaminy oraz trasy rajdu na 30 dni przed startem kwietniowej rywalizacji, o tyle kolejne dni sprawiły, że rajd musiał zmienić swój termin. W przeszłości organizatorzy sowiogórskiego klasyka radzili już sobie z takim problemem. W 2010 roku konieczne było przełożenie imprezy z powodu żałoby po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Ustalono nowy termin na lipiec, ale i wakacyjny miesiąc nie był szczęśliwy dla organizatorów i finalnie rajd odbył się dopiero w październiku.
Los nie był tak łaskawy dla innych rajdów. Z powodu pandemii i problemów finansowych odwołano Rajd Nadwiślański oraz zrezygnowano z wyjazdu na Litwę. Największym ciosem było jednak odwołanie Rajdu Polski, który miał być również rundą mistrzostw Europy. Na koniec sezonu odwołano również Rajd Koszyc i finalnie sezon RSMP drugi raz w historii liczył jedynie trzy rundy. W 1982 roku po Rajdzie Krakowskim, Pokoju i Przyjaźni oraz Wisły mistrzami zostali Andrzej Koper i Włodzimierz Krzemiński.
Rajd Rzeszowski – pierwszy polski bastion zdobyty
Całe zamieszanie z koronawirusem sprawiło, że sezon ruszył dopiero w sierpniu na Rajdzie Rzeszowskim. Między sezonami 2019 i 2020 mieliśmy drugą najdłuższą przerwę w historii RSMP, która trwała 305 dni. 405 dni zawodnicy czekali na wznowienie zmagań miedzy 1981 i 1982 rokiem. Na początku dekady ze względu na kryzys oraz żałobę po śmierci kardynała Wyszyńskiego odwołano sezon.
Lista zgłoszeń z pewnością zadowalała każdego fana rajdów w Polsce. Dwanaście aut klasy R5 i Rally2, jedenaście w Open 4WD oraz kilkadziesiąt aut napędzanych na jedną oś sprawiły, że w Rzeszowie mogliśmy oglądać świetne widowisko. Każdy zastanawiał się przed startem jak wypadnie pojedynek Grzegorza Grzyba, którego pilotował Michał Poradzisz z Jarim Huttunenem, u którego na prawym zasiadł Mikko Lukka oraz pozostałymi polskimi zawodnikami.
Po pierwszej pętli mogło wydawać się, że Grzyb odniesie kolejny triumf w Rzeszowie, jednak Huttunen już na drugiej pętli wiedział, jak korzystać z asfaltowych ustawień swojego Hyundaia i dzień zakończył tylko cztery sekundy za byłym mistrzem Polski. Co więcej, otrzymał karę pięciu sekund za dotknięcie beczki. Drugi dzień to wymiana ciosów między wspomnianą dwójką. Zwycięsko z tej batalii wyszli Finowie, którzy na mecie byli lepsi od Polaków o 8,6 sekundy. Pierwszy polski bastion poległ.
Trzecie miejsce wywalczyli Marcin Słobodzian i Robert Hundla, a o pechowym starcie sezonu mogli mówić Tomasz Kasperczyk i Damian Syty w Polo R5, którzy urwali koło na jednym z oesów, duet Wróblewski/Wróbel, który w bliźniaczej rajdówce ponieśli spore starty czasowe oraz załoga Płachytka/Nowaczewski, która rozbiła swoją Fabię R5.
Początek nie był dla nas łatwy. Pierwszego dnia mieliśmy pewne problemy techniczne, a drugiego dnia źle rozpocząłem rywalizację, ale popołudniu wszystko było już w porządku – mówił na mecie Huttunen.
– Co roku na liście pojawia się ktoś szybki. Tym razem Jari okazał się odrobinę szybszy od nas. Walczyliśmy do końca, a minimalne różnice sprawiały, że do końca nikt nie wiedział, kto odniesie triumf. Było bardzo blisko. Cieszymy się, że ustrzegliśmy się dużych błędów. Niestety te mniejsze kosztowały nas kilka sekund, ale takie są rajdy – komentował Grzyb.
– Wszystko bardzo dobrze się ułożyło. Pojechaliśmy świetny rajd. Nasze tempo było naprawdę dobre. Przede wszystkim cieszę się, że jestem na mecie. W przeszłości miałem na Rajdzie Rzeszowskim wiele problemów, ale tym razem uniknąłem przygód – podsumował Słobodzian.
Rajd Śląska – Huttunen vs. Grzyb 2:0
Rajd Śląska rozgrywany we wrześniu miał być kolejną areną walki o tytuły mistrzów Polski. Na starcie ponownie stanęło dwanaście załóg w autach klasy R5 i Rally2, co z pewnością ucieszyło niejednego kibica. Rywalizacja na Śląsku była również okazją dla niektórych zawodników do „restartu” po nieudanym występie na Podkarpaciu. Całą uwagę ponownie jednak skupiali na sobie Huttunen i Lukka oraz Grzyb i Poradzisz. Po pierwszej pętli oba duety dzieliło zaledwie pół sekundy, ale podobnie jak w Rzeszowie, również na Śląsku Finowie przyspieszyli na drugiej pętli i wygrali drugą z rzędu rundę mistrzostw Polski z przewagą 7,3 sekundy. Najniższy stopień podium wywalczyli Tomasz Kasperczyk i Damian Syty, którzy są jedyną załogą w historii rajdu, która kończyła każdą edycję imprezy w czołowej trójce. Tym razem pech dopadł Marcina Słobodziana, który przestrzelił jeden z zakrętów i stracił realne szanse na mistrzowski tytuł w tym roku.
– Pierwsza pętla była dla nas bardzo trudna. Przyjechaliśmy na te asfaltowe oesy po szutrowym Rajdzie Estonii. Druga pętla była już zdecydowanie lepsza, auto było w porządku i nie popełnialiśmy błędów. Wszystko zakończyło się jak należy – mówił Huttunen.
– To dla nas świetna impreza. Przed startem miejsce na podium brałbym w ciemno. Apetyty rośnie jednak w miarę jedzenia. Po pierwszej pętli byliśmy liderami – komentował Grzyb.
– To był dla nas dobry występ. Były już dwa pierwsze miejsca, jedno drugie i teraz mamy trzecie, więc mam komplet na Rajdzie Śląska – podsumował Kasperczyk.
Rajd Świdnicki-Krause – Czy to już koniec?
Rajd Świdnicki-Krause tak naprawdę jeszcze dwa dni przed startem rywalizacji miał być przedostatnią rundą tegorocznego sezonu, ale już dzień później organizatorzy Rajdu Koszyc potwierdzili, że słowacka impreza nie odbędzie się i finał batalii o mistrzowskie tytuły w Polsce odbył się w Świdnicy. Z pewnością trzeba przyznać, że był to świetny rajd, na którym mieliśmy wszystko. Fantastyczną atmosferę na miejskim odcinku, zmienną pogodę, wzloty i upadki faworytów, łzy rozpaczy i szczęścia. Czego chcieć więcej?
Biorąc pod uwagę, że Świdnicę od stolicy Dolnego Śląska dzieli zaledwie 50 km, z całą pewnością można powiedzieć, że „Wrocław od zawsze poddaje się ostatni”. Z drugiej jednak strony bohaterem rajdu ponownie został Jari Huttunen. Już po pierwszym krótkim dniu Fin miał blisko dziesięć sekund przewagi nad głównymi rywalami do tytułu: Grzybem i Poradziszem. Świetnie spisał się Marcin Słobodzian, który mógł zakończyć dzień na pozycji lidera, gdyby nie 10-sekundowa kara za potrącenie szykany.
Drugi dzień z pewnością można porównać do wesołego miasteczka i niezliczonej ilości karuzel. Pierwsza deszczowa pętla, na którą załogi w większości wyjechały na slicku, przysporzyła kłopotów niejednemu duetowi. Nawet Huttunen i Lukka przez moment mogli poczuć się jak w domu, gdy po wyjeździe z Walimia wypadli z trasy przelatując nad znacznym fragmentem pola. Błąd ten kosztował załogę Hyundaia pozycję lidera w rajdzie, na którą wskoczyli Grzyb i Poradzisz. Oba duety dzieliło 25 sekund, a na koniec pętli różnica ta wzrosła do 32,1 sekundy.
Start drugiej pętli to popis jazdy Huttunena, który na mierzącym 11,15 km odcinku Jedlina Zdrój-Zagórze pokonał drugiego Marcina Słobodziana o 16 sekund! Liderujący wówczas Grzyb stracił do Fina 19,1 sekundy! Fin z nawiązką odrobił straty na kolejnym oesie i przed Power Stage miał 4,8 sekundy przewagi nad rywalami. O ile obecna Michałkowa nie przypomina tej z przełomu wieków, gdzie bardziej niż tempo liczyło się unikanie kapci, to Fin poznał smak goryczy i po przebiciu opony stracił zwycięstwo na rzecz Grzyba i Poradzisza. Ze Świdnicy jednak Huttunen i Lukka wyjechali jako nowi mistrzowie Polski, których poznaliśmy po sezonie trwającym 59 dni. Finałowe rundy sprzyjają Sylwestrowi Płachytce i Jackowi Nowaczewskiemu, którzy w zeszłym roku stanęli na podium Rajdu Dolnośląskiego, a w tym zakończyli sowiogórskie zmagania na trzecim miejscu.
– Jestem bardzo zadowolony z mistrzowskiego tytułu, ale nie czuję pełnej satysfakcji, po tym jak nie udało mi się wygrać w Świdnicy – mówił Huttunen.
– Jestem bardzo zadowlony. To był piekielnie trudny rajd. Pierwszego dnia mieliśmy pewne problemy z hamulcami, a podczas sprinterskiej rywalizacji każda sekunda jest ważna. Drugiego dnia pogoda zrobiła swoje. Na ostatnim oesie pierwszej pętli spadł taki deszcz, że wycieraczki nie nadążały zbierać wody – informował Grzyb.
– Na tym rajdzie świetnie współpracowałem z Jackiem. Celem po nieudanym Rajdzie Rzeszowskim było dojechanie do mety. Pokazaliśmy świetne tempo, zwłaszcza w ciężkich warunkach – komentował Płachytka.
Mistrzowskie tytuły pierwszy raz w historii RSMP powędrowały do Finlandii. Wicemistrzami zostali Grzegorz Grzyb i Michał Poradzisz, a po świetnym finale drugimi wicemistrzami zostali Łukasz i Tomasz Kotarbowie, którzy o zaledwie punkt pokonali Łukasza Byśkiniewicza i Zbigniewa Cieślara.