Wielokrotny mistrz Polski oraz Słowacji, obecny rajdowy wicemistrz Polski Grzegorz Grzyb porozmawiał z nami o swojej długoletniej karierze, Kajetanie Kajetanowiczu oraz planach na przyszłość. Zapraszamy do lektury.
Sezon 2020
Łukasz Łuniewski: – Na szybko podsumujmy jeszcze miniony sezon. Walka z Jarim Huttunenem była niesamowita, ale ostatecznie jest drugie miejsce. Mogłeś zrobić coś lepiej, czy to było maksimum Twoich umiejętności?
Grzegorz Grzyb: – Sezon był wyjątkowo sprinterski. Wszyscy wiemy, co się wydarzyło i to ciągnie się za nami dalej. Polak mądry po szkodzie. Po zawodach zawsze znajdą się aspekty, które można było zrobić lepiej. Przegraliśmy Rajd Rzeszowski, na którym nie zadecydował ostatni odcinek, ale ta sama próba jednak przejeżdżana na pierwszej pętli. Popełniłem za dużo błędów i w porównaniu do swoich rezultatów byłem dziesięć sekund wolniejszy. Na mecie wiedziałem, że mam słaby czas. Okazało się to kluczowe na przestrzeni całego roku. Mieliśmy trzy rajdy i gdybyśmy wygrali w Rzeszowie, zostalibyśmy mistrzami Polski. Nie zmienia to faktu, że Huttunen jest piekielnie szybkim zawodnikiem. Sezon układał się dla niego wyjątkowo dobrze. Miał też sporo szczęścia. Ja mogę pochwalić się faktem, że nie mieliśmy żadnych stresujących sytuacji na oesach. To dla mnie ważne, ponieważ staram się jeździć czysto. Zwycięzcy są jednak na mecie i mógł być tylko jeden. My jesteśmy pierwszymi przegranymi, ale na koniec roku śmialiśmy się, że zostaliśmy wicemistrzami świata, bo przegraliśmy z mistrzem (śmiech).
To podkreślało, jak ciężko było rywalizować z Huttunenem i jak wysoki poziom reprezentuje. Z drugiej strony zdecydowanie łatwiej było nam walczyć z nim na asfalcie niż na szutrze i śniegu. Na ten moment okazał się nieco szybszy od nas również i na tej nawierzchni. Jest dużo młodszy i w zupełnie innym miejscu swojej kariery. Cieszy nas tytuł wicemistrzowski, ale zdecydowanie milej byłoby zostać mistrzem.
ŁŁ: – Przed Rajdem Rzeszowskim myślałeś, że wszyscy tylko straszą szybkim Finem i pewnie wygrasz na swoich „śmieciach”. Gdy pierwszy raz w Rzeszowie pojawił się Bryan Bouffier w aucie 4×4 pewnie go pokonałeś. W końcu to Francuz był uznawany za specjalistę od asfaltu, a Jari od szutrów i miał uczyć się w Polsce.
GG: – Nie zaprzątałem sobie tym głowy. Byliśmy świadomi jego prędkości. Przed występem w Rzeszowie startował w Rajdzie Bohemii, gdzie po pierwszym dniu prowadził i miał za sobą Jana Kopecky’ego. Ja przez tyle lat kariery wygrałem z Czechem w sportowej walce jeden oes! Dodatkowo tydzień przed rundą RSMP wystartował we Włoszech, gdzie pokonał Daniego Sordo w bliźniaczym aucie i całą kawalkadę włoskich kierowców. Lepszy był jedynie Craig Breen. Pokazał w jakim tempie jest w stanie podróżować. Nie było żadnych przesłanek, że będzie wolny i że rywalizacja będzie łatwa. To nas później nakręcało. Uwielbiam się ścigać. Jestem na takim etapie kariery, że kolejny wygrany rajd lub tytuł za wiele nie zmienią w moim życiu. Natomiast sam fakt rywalizacji jest niezwykle budujący i motywujący. To element, który sprawia mi największą frajdę.
Kajto powiedział, że mi napierdzieli
ŁŁ: – Twoja kariera kierowcy rajdowego trwa już 24 lata. Jakie cele stawia sobie zawodnik po takim czasie i który ma w swoim dorobku krajowe tytuły? Są jeszcze aspekty, w których jesteś w stanie się poprawić? Czy reprezentujesz już wysoki i równy poziom?
GG: – Cele zawsze są takie same. Jesteśmy sportowcami i zawsze chcemy walczyć o zwycięstwa na najwyższym poziomie. Zaczynałem od Pucharu Cinquecento, gdzie w wyścigach startowało 115 takich samych aut. W rajdowym pucharze było 35 samochodów. Potem przyszły czasy Pucharu Peugeota, aut klasy S1600, S2000 i teraz R5. Zawsze startowaliśmy w najmocniej obsadzonej klasie, gdzie rywalizacja była piekielnie zacięta. Motywacja zawsze jest i była duża, a celem jest zwycięstwo. Czasami trzeba jednak poznać gorycz porażki i pogodzić się z tym, że ktoś okazał się lepszy.
Mam jedną historię, którą bardzo lubię i chętnie opowiadam młodym zawodnikom. W obecnych czasach jest duża grupa hejterów i zawodników, którzy opowiadają jak byli przez kogoś „oszukani”. Na Rajdzie Rzeszowskim prowadziłem kiedyś po pierwszym dniu i za mną był Kajetan Kajetanowicz. Na koniec dnia przyszedł do mnie i mi pogratulował, ale dodał, że „jutro mi napierdzieli”. Użył oczywiście nieco innych słów (śmiech). Koniec końców tak się stało. Podobało mi się to, ponieważ było to sportowe, zadziorne i niezawistne. Przyjął porażkę na klatę i zawziął się w sobie, by udowodnić, co potrafi drugiego dnia. Ja popełniłem błąd, ale nie o to chodzi. Mogłem go nie popełniać. Kajto wygrał i wszystko odbywało się w zdrowej sportowej atmosferze i walce. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie, już nieco inaczej podchodzę do startów. Młodych podopiecznych uczulam na jedną kwestię. Gdy przegrywają, każdy będzie klepał ich po plecach i będą przyjaciółmi, ale gdy zaczną wygrywać, staną się rywalami i wrogami. Szkoda, że tak często w życiu i sporcie bywa.
Najlepsze i te słabsze auta
ŁŁ: – Jak to jest, że w swojej karierze zaliczyłeś niemal wszystkie popularne w Polsce auta, a na tej liście widnieje tylko jeden start w Subaru?
GG: – Pojechałem Rajd Barbórki Warszawskiej i był to jeden z najgorszych startów w mojej karierze. Subaru od początku nie działało. Byłem na nie wściekły. Mieliśmy zorganizowanych więcej aut w zespole, ale swój pierwotny egzemplarz oddałem w ręce innego kierowcy. Miałem same problemy. Niezbyt miło wspominam start tym samochodem. Miałem też prywatne Subaru, które używaliśmy na treningach i co-drivach. Raz mieliśmy nim wystartować w Rajdzie Magurskim. Musieliśmy jednak wycofać zgłoszenie, bo auto uległo awarii. Nie było mi dane jeździć samochodem tej marki zbyt wiele.
ŁŁ: – Które z aut wspominasz najmilej?
GG: – Suzuki Swift S1600. Oczywiście ciężko wskazać jedno, ponieważ każde auto było fantastyczne. To był jednak mały potworek. Nasz zespół zakupił auto bezpośrednio od fabrycznej ekipy z mistrzostw świata. Przyjechaliśmy nim na Rajd Świdnicki i prowadziliśmy po pierwszym dniu, co było dużym zaskoczeniem. Niestety urwaliśmy koło na jednym z cięć. Wiele załóg uderzyło w znajdujący się tam kamień, ale nie wytrzymała konstrukcja Swifta i za metą zaparkowane były takie dwa auta. To był pierwszy samochód, którym mogłem wygrać klasyfikację generalną RSMP. Rywalizowaliśmy z Bryanem Bouffierem na asfaltach, gdzie on dysponował autem klasy S2000. Byliśmy bardzo konkurencyjni. W całej karierze miałem fantastyczne sezony. Mogłem jeździć autami klasy WRC: Focusem i Fiestą. Też robiły kolosalne wrażenie, ale największym sentymentem darzę Swifta.
Co dalej?
ŁŁ: – Sezon zbliża się wielkimi krokami, więc jakie masz plany na ten rok?
GG: – Planuję starty w mistrzostwach Polski i Słowacji. Celem oczywiście są mistrzowskie tytuły. Mam rozpisany cały kalendarz i konkretne plany. Skorzystamy ze Skody Fabii Rally2 z TopCars. Zaczniemy sezon zeszłorocznym modelem auta, a po Rajdzie Świdnickim przesiądziemy się do nowego egzemplarza. Na prawym fotelu zasiądzie Michał Poradzisz. „Gumiś” świetnie sobie radził w zeszłym sezonie. Poczynił ogromne postępy i to już czołówka polskich pilotów. Świetnie się sprawuje i nie ma powodów do zmian. Plan zakłada też występy w wybranych rundach mistrzostw Europy. Myślimy o rajdach Rzymu, Wysp Kanaryjskich, Polski, Barum i Węgier. To jednak jeszcze odległy temat i nic nie jest potwierdzone. Mamy obiecane pewne kwestie, ale bez gwarancji. Jest jeszcze trochę czasu i nie wiadomo, co się wydarzy. Dodatkowo zaliczymy mniejsze imprezy jak te na Slovakiaringu, Sosnovej i w Pradze. Łącznie będzie to około dwudziestu występów.
Trochę statystyk
ŁŁ: – W naszym rankingu na najlepszych zawodników drugiego 10-lecia XXI wieku wywalczyłeś trzecie miejsce tuż za Kajetanem Kajetanowiczem i Jarkiem Baranem. Jest to dla Ciebie jakieś wyróżnienie, czy to po prostu kolejna statystyka, która pojawiła się obok?
GG: – To olbrzymie wyróżnienie. Cieszę się, że znalazłem się w czołowej trójce. Kajto bezsprzecznie jest kierowcą dziesięciolecia. Nikt nie zdobył trzech tytułów mistrza Europy z rzędu. Dodatkowo ma cztery tytuły mistrza Polski. Gdy historycznie spojrzymy przez pryzmat poziomu rywalizacji, kto jakim sprzętem dysponował, z kim i gdzie się ścigał, tylko potwierdza moją tezę. Cieszę się, że mogłem z nim rywalizować na odcinkach oraz w takich statystycznych porównaniach. Wiesz, on jest łysy, więc pewnie bardzo stary (śmiech). Ja jestem młody duchem i mam nadzieję, że będę lepszy od niego w podobnych zestawieniach dotyczących następnego dziesięciolecia.
ŁŁ: – Na koniec rozstrzygnijmy jedną ważną kwestię. Przez wiele lat byłeś związany z Rzeszowem. Teraz mieszkasz we Wrocławiu, więc Lubenia czy Michałkowa?
GG: – Zdecydowanie Lubenia. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego wygrywamy ten oes. Wszyscy w mistrzostwach Polski znają odcinki bardzo dobrze. Podobnie jest z tą próbą. Co więcej, nie mam zbyt wielu okazji, by testować akurat tam. Często w roku zdarza się, że inni więcej korzystają z tych tras, a my zazwyczaj wygrywamy. Myślę, że to oes, który jest w moim sercu. Ma wiele szczytów, wąskich partii i spadań. To mi bardzo odpowiada. To klasyk Rajdu Rzeszowskiego i mam nadzieję, że zostanie w nim na długo.