Nie żyje Kirk Douglas. Aktor, który był ostatnim pomostem między współczesnością, a złotą erą Hollywood. Liczył prawie tyle lat co sztuka filmowa sama w sobie. Jeszcze niedawno prosił swojego syna Michaela, aby ten nie urządzał mu hucznego przyjęcia z okazji 103. urodzin, które świętował pod koniec ubiegłego roku. Z uwagi na sędziwy wiek, Douglas-senior wydawał się nieśmiertelny. I faktycznie tak jest, bo pamięć o nim nie zginie dzięki wyśmienitym rolom w dziesiątkach filmów.
Kirk Douglas to uosobienie „amerykańskiego snu”. Był synem niepiśmiennych imigrantów, a stał się jedną z czołowych gwiazd Hollywood XX wieku. W jednej ze swoich książek wspominał, że będąc synem biednego śmieciarza, od początku marzył o karierze filmowej. I historia pokazała, że osiągnął ten cel nawet z nawiązką.
Naprawdę nazywał się Isidore Demsky. Nosił to nazwisko dopóki nie ukończył nauki w St. Lawrence University. Następnie przeszedł do Amerykańskiej Akademii Sztuk Dramatycznych, po czym przyjął nowe nazwisko – Douglas. Wybrał je, ponieważ chciał aby zaczynało się na literę „D”. Natomiast imię Kirk spodobało mu się ze względu na wyraziste brzmienie.
„Ja jestem Spartakus!”
Dla mnie najsłynniejszą kreacją Kirka Douglasa pozostanie tytułowa rola w filmie „Spartakus” Stanleya Kubricka. Obraz nakręcony w 1960 r. opowiadał historię powstania niewolników w starożytnym Rzymie. Produkcję nagrodzono czterema Oscarami, choć Douglas akurat nie otrzymał wtedy nawet nominacji.
Był za to trzykrotnie nominowany do Nagrody Akademii Filmowej za role w innych filmach: „Champion”, „Piękny i zły” oraz „Pasja życia”. Dla kariery Douglasa szczególnie ważny był ten pierwszy. „Champion” z 1949 r. opowiadał historię włóczęgi, który staje się wysokiej klasy bokserem. Douglas po latach powiedział o tej roli: „Przed Championem grałem nauczyciela-intelektualistę, nauczyciela-mięczaka oraz alkoholika. Po roli w Championie stałem się twardym facetem”.
Jednak ani „Champion”, ani żaden z pozostałych dwóch filmów nie przyniósł Douglasowi Oscara. Na tego musiał poczekać aż do 1996 r., gdy Akademia przyznała mu honorową statuetkę za całokształt twórczości.
Gwiazdor sprzed ery tabloidów
Aktor nie słynął ze szczególnie rozpasanego stylu życia, przynajmniej jak na hollywoodzkie standardy. Miał dwie żony i czterech synów. W 1943 r. poślubił aktorkę Dianę Dill, z którą miał Michaela i Joela. W 1951 r. doszło jednak do rozwodu, a trzy lata później Douglas ożenił się z Anne Buydens, z którą również miał dwóch synów: Petera i Erica. Wszyscy poszli w ślady ojca i wkroczyli na ścieżkę show-biznesu. Największą karierę zrobił oczywiście Michael Douglas. Najmniej szczęścia miał najmłodszy z synów Eric, który zmarł wskutek przedawkowania narkotyków w 2004 r.
Oczywiście w czasach świetności aktora nie było jeszcze brukowców, jakie znamy dzisiaj. Życie prywatne Douglasa w dużej mierze pozostawało tajemnicą, choć rozbudzało ciekawość wielu ludzi.
W roku 1971, gdy aktor promował swój najnowszy western „Pojedynek rewolwerowców” w telewizyjnym talk-show Dicka Cavetta, prowadzący zapytał Douglasa o jego życie erotyczne. W końcu trudno nie spytać gwiazdora, który dzielił ekran z takimi aktorkami jak Kim Novak i Faye Dunaway, czy nie łączyło go z nimi coś więcej niż relacje zawodowe. Douglas odpowiedział wymijająco, ale po latach przyznał w swojej autobiografii, że miał kilka grzechów na koncie, m.in. z czasów pierwszego małżeństwa. Douglasa łączyła silna relacja m.in. z Joan Crawford czy Ritą Hayworth.
Były też wątki samochodowe
Aktor słynął przede wszystkim z filmów wojennych i westernów, ale mając dorobek blisko 100 produkcji, nie mogło wśród nich zabraknąć również takich, które zawierały wątki samochodowe. Najlepszym przykładem będzie „The Racers” z 1955 r. Douglas wcielał się w tym filmie w rolę profesjonalnego kierowcy Gino Borgesa, dla którego maniakalna chęć zwyciężania na torze staje się przeszkodą w życiu uczuciowym.
W filmie możemy zobaczyć kilka samochodów wyścigowych, np. produkcji Ferrari. Niestety widać też, że wiele scen było kręconych w studiu. Całość powstała 13 lat przed „Bullitem”, a to znaczy, że sekwencje wyścigowe mogą dostarczyć współczesnemu widzowi tyle adrenaliny, co pielenie ogródka.
Warto natomiast zobaczyć film „Układ” z 1969 r. Nakręcono w nim scenę, podczas której Douglas jedzie Alfą Romeo Spider 1600 między dwiema ciężarówkami. Bohater w pewnym momencie puszcza kierownicę i… odtwarza scenę znaną nam dobrze z późniejszych „Szybkich wściekłych”. Nie mogę się tylko zdecydować czy jest to scena z pierwszej części, czy z drugiej?
Lata 60. to czas, gdy kariera Kirka powoli traciła rozpęd. W latach 70. i 80. aktor skupił się na telewizji, pisał również książki. W tym czasie coraz większą gwiazdą stawał się jego syn – Michael.
Ostatni z wielkich
W 2018 r. Kirk Douglas, mając już 101 lat, towarzyszył Michaelowi podczas uroczystości odsłonięcia jego gwiazdy na Hollywood Walk of Fame. Z kolei rok później, pod koniec 2019, Kirk przekonywał syna, żeby ten nie odprawiał mu hucznych 103-urodzin.
„W setną rocznicę urodzin zrobiłem mu wielkie przyjęcie, było wspaniale” – mówił niedawno Michael Douglas w programie Jimmy’ego Kimmela. Dodał, że podobnie uroczyście było rok i dwa lata później. „Przy okazji sto trzecich urodzin ojciec wręcz błagał mnie, żeby tym razem było skromnie. Nalegał na zwykły obiad z rodziną” – zdradził młodszy z Douglasów.
Kirk świętował 103 lata 9 grudnia 2019 r. Czy faktycznie było skromnie? Nie wiemy. Można się natomiast domyślać, że pożegnanie aktora będzie huczne i pełne rozmachu. Jak to mówią: odszedł ostatni z wielkich w Hollywood.
Były szef Nissana był superbohaterem z komiksów. W jaki sposób stał się wrogiem publicznym?