Za nami kolejne trzy dni Rajdu Dakar, a więc nadeszła pora na kolejny odcinek „Dakarowego Hattricka”. Tym razem zastanawiamy się w czym tkwi dakarowy problem Sebastiena Loeba i Daniela Eleny, oraz czy w obecnych czasach stawka tego rajdu to naprawdę jedna wielka rodzina?
Loeb i Elena wygrali w ostatnich dniach dwa etapy, a dzisiaj mają szansę na swoisty hattrick. Możecie więc zapytać o czym my mówimy, jaki problem? Problem tkwi w tym, że pomimo kapitalnego tempa i etapowych zwycięstw dziewięciokrotni rajdowi mistrzowie świata tracą do prowadzącego Nassera Al-Attiyah niemal 38 minut.
Nowicjusze?
Wydaje się, że problemem Loeba i Eleny jest to, że wciąż nie mają oni doświadczenia w rajdach terenowych. Nie jest to pierwszy, ani drugi Dakar załogi, ale popatrzmy tylko na to, jakie doświadczenie mają ich rywale. Nagle okazuje się, że Loeb przy Al-Attiyah, czy Peterhanselu to nowicjusz.
Rajdy to nie tylko szybkość i wygrywanie odcinków specjalnych. Ta prawda obecna jest w każdym rodzaju naszego pięknego sportu. Gdyby liczyła się wyłącznie szybkość, to w rajdach swoje tytuły na najwyższym szczeblu mieliby już pewnie Kris Meeke, Ott Tanak, a nawet nasz Robert Kubica. W rajdach liczy się jednak regularność i bezbłędna, bezawaryjna jazda. Dlatego od kilkunastu lat mistrzostwa w WRC zdobywają tylko dwaj Sebastienowie.
Nie przy Nasserze
W Dakarze sprawa jest praktycznie identyczna, chociaż są drobne zmiany. Tutaj popełniając mały błąd wciąż mamy szanse na zwycięstwo. Kwestia zmienia się, kiedy popełniamy błąd trochę większy. Wystarczy porządnie się zakopać, czy mieć jakieś problemy techniczne. Wtedy strata na etapie to nie półtorej minuty, a nawet godzina. W dalszym ciągu są szanse na podium, ale na zwycięstwo? Tutaj raczej już nie.
Loeb w tegorocznym Dakarze jedzie kapitalnie. Wygrywa etapy i jest bardzo szybki. Niestety, zdarzyły się takie chwile, w których Francuza dotykały problemy i tracił więcej. Seb nie jest wyjadaczem. Nie rajdów terenowych. Dlatego w tym momencie pomimo tak świetnej jazdy jego strata do prowadzącego Al-Attiyah wynosi niemal 38 minut. Reprezentant Kataru to król wydm. Facet, który raczej nie popełnia błędów, a jest po prostu kosmicznie regularny, dlatego jest na pole position do zwycięstwa w tegorocznym Dakarze. I to nie na zwykłym pole position – on w tym momencie ma okrążenie handicapu i jeśli nic się nie stanie, to nikt nie odbierze mu zwycięstwa. Nawet gdyby Loeb codziennie odbierał mu po 9 minut.
Jedna rodzina?
Druga kwestia – czy w obecnych czasach uczestnicy Dakaru to jedna wielka rodzina? Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. W zdecydowanej większości odpowiedź brzmi tak. Większość zawodników nie ma problemu, aby zatrzymać się przy innych i im pomóc, nawet jeśli to oznaczałoby kilka minut straty.
W tej edycji już kilkukrotnie widzieliśmy sceny, w których nawet potencjalni faworyci się zatrzymują, aby pomóc innym. To prawdziwy duch Dakaru i pokaz człowieczeństwa. Walka z własnymi słabościami czyli to, co zawiera w sobie manifest tej legendarnej imprezy. Zdarzają się jednak wyjątki.
Przykre incydenty
W trakcie ubiegłego tygodnia niestety docierały do nas też obrazki, w których rządza zwycięstw i adrenalina przy rywalizacji brała górę. Widzieliśmy m.in. kierowcę ciężarówki, który wjechał w grupę kibiców, po czym się nie zatrzymał i pojechał dalej. Za ten wyczyn został on wykluczony z imprezy, ale niesmak wśród widowni pozostał. W innej sytuacji jeden z kierowców samochodu naprawiał swój pojazd, a drugi przeszedł przez szczyt wydmy i nie zwolnił nawet na sekundę, zahaczając o plecy rywala. Również tutaj sprawca się nie zatrzymał, nawet nie sprawdził stanu zdrowia kierowcy i pojechał dalej.
No cóż. Pozostaje nam tylko wewnętrznie potępić takie wydarzenia i patrzeć na tych, którzy na Dakarze czynią dobro. Tych wszak nie brakuje.