Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego jeszcze nie mamy polskiego „Top Geara”, to zobaczcie jakie doświadczenia mają Amerykanie. Oni już eksperymentowali z tą marką dwa razy, ale nigdy nawet nie zbliżyli się do poziomu Brytyjczyków. Teraz spróbują po raz trzeci. Niezależnie jaki tym razem będzie rezultat, przynajmniej stworzą innym możliwość uczenia się na ich błędach.
Brytyjski „Top Gear” powstał w 1977 r., ale wtedy jeszcze w niczym nie przypominał formatu, który wiele lat później zaprezentowali Jeremy Clarkson, Richard Hammond i James May.
To oni sprawili, że „TG” trafił do Księgi Rekordów Guinnessa jako najchętniej oglądany program telewizyjny na świecie. Nic dziwnego, że w innych krajach próbowano powtórzyć ten sukces.
Amerykanie czegoś nie kumają
Pierwsza amerykańskiego wersja „Top Geara” powstała w 2010 r. Program prowadzili: kierowca wyścigowy Tanner Foust, aktor i komik Adam Ferrara oraz analityk motoryzacyjny i wyścigowy Rutledge Wood. Pierwszy z panów podobno był bardzo trudny w obyciu i prowokował wiele zakulisowych konfliktów. Dodatkowo program okrył się złą sławą ze względu na to, że wszystko było w nim potwornie wyreżyserowane. Wprawdzie brytyjska wersja też była oparta o scenariusz, ale Clarkson z ekipą przynajmniej dobrze udawali, że zachowują się spontanicznie.
Program z 2010 r. kręcono dla telewizji History i zdołał przetrwać – o dziwo! – sześć sezonów. W 2017 r. amerykańska publiczność ujrzała reboot serii, tym razem kręcony dla BBC America. Niestety, ta wersja okazała się nawet gorsza od poprzedniej. Program był prowadzony przez aktora Williama Fichtnera, dziennikarza Toma Forda i kierowcę Antrona Browna. Wszyscy zakończyli przygodę z programem po ośmiu odcinkach.
Do trzech razy sztuka
Tym razem amerykańskiego „Top Geara” poprowadzą: aktor Andrew Collins, kaskader Dax Shepherd, komik Rob Corddry i dziennikarz motoryzacyjny Jethro Bovingdon. Nauczeni doświadczeniem Amerykanie zapewniają, że tym razem nie będzie mowy o kurczowym trzymaniu się scenariusza. Osobiście nie są mi znane powyższe nazwiska, ale zagraniczne serwisy internetowe twierdzą, że nowi prowadzący mogą zagwarantować wysoki poziom merytoryczny programu.
Oczywiście twórcy na pewno liczą się z faktem, że mają wielką konkurencję pod postacią Amazon Prime i ich autorskiego programu „The Grand Tour” z Clarksonem, Hammondem i May’em. Co ciekawe, nowy „Top Gear” ma nieco ułatwione zadanie, bo Amazon postanowił całkowicie zmienić formułę „TGT” od czwartego sezonu. Teraz program będzie się składał wyłącznie z odcinków specjalnych, kręconych w plenerze. To oznacza koniec stacjonarnego studia z udziałem publiczności, a także koniec testów samochodów na torze. Amerykański „Top Gear” ma szansę wypełnić tę lukę po swoim konkurencie.
Trudno sprostać oczekiwaniom widzów
Sama nazwa „Top Gear” nie wystarczy do osiągnięcia sukcesu. Ba, doświadczenie pokazuje, że może być nawet przeszkodą. Przekonała się o tym ekipa, która zastąpiła w programie Clarksona i resztę, gdy BBC rozwiązało z nimi współpracę w 2015 r. W nowej odsłonie brytyjskiego „TG” stery przejęli m.in. Chris Evans, Matt LeBlanc i Chris Harris. Do dziś z całej trójki pozostał tylko ten ostatni. Evans zrezygnował po sześciu odcinkach, bo nie poradził sobie z krytyką widzów, a rok później program opuścił LeBlanc, tłumacząc to względami rodzinnymi. Program zaliczył przy okazji najniższą oglądalność serii od 10 lat.
Mimo dużego ciężaru, jaki spoczywa na marce „Top Gear”, kolejne kraje próbują przeszczepić ten popularny format na rodzimy grunt. Program doczekał się swoich wariacji w Australii, Rosji, Francji, a nawet w Chinach. W Polsce nikt o tym nie myśli, choć raz Kuba Wojewódzki zamieścił w sieci swoje zdjęcie w Ferrari 430 Spider i napisał, że polska edycja „TG” wystartuje już we wrześniu. Później okazało się, że był to tylko niewybredny żart, a zdjęcie pochodziło z materiału reklamowego TVN.
Przy okazji nie zabrakło komentarzy w stylu: „Jaki kraj, taki Clarkson”. I z takim podejściem musi się liczyć każdy, kto zechce „podrobić” ten program. Amerykanie muszą mieć twarde cztery litery, skoro jeszcze próbują.