Nie tak dawno temu w formie rozrywki odpaliłem sobie pierwszy sezon The Grand Tour. Show z udziałem Jeremy’ego Clarksona, Richarda Hammonda i Jamesa May’a jest znakomite. Ale dlaczego? Jaka jest jego przewaga nad Top Gear’em?
Zawiodę was, nie będę kolejną osobą, która będzie ganiła program Top Gear. Owszem, po odejściu słynnego trio jest to już inne show, jednak dalej fajnie się to ogląda. Top Gear z nowymi prezenterami ma swój charakter. Jednym to pasuje, drugim nie.
Program jest dobry, ale nie ma obecnie podejścia do The Grand Tour. Dlaczego? Mogłoby się wydawać, że to praktycznie to samo. Testy, superszybkie samochody, świetne efekty. Ale porównajmy to do koncertu – ten sam zespół gra w piątek w miejscowości X, a w sobotę w miejscowości Y. Pierwszy koncert jest fatalny, nic się nie dzieje, ludzie siedzą z połkniętymi kijami. Drugi jest wybitny. Zabawa, szaleństwo, śpiewy – a to przecież ten sam zespół.
Najważniejsi są ludzie, to oni robią klimat. Top Gear z nowymi prezenterami jest ok i można go oglądać, ale trio Hammond, May i Clarkson pod batutą tego ostatniego jest niezastąpione. Nie chodzi o czystą wiedzę, czy… nie wiem, barwę głosu. Chodzi o specyficzny styl, charakter.
Trójka z The Grand Tour jest niepoprawna politycznie. To starsi panowie pijący piwo z wytrenowanym mięśniem piwnym. Przeklinają, wyśmiewają wszystkie wynaturzenia dzisiejszego świata. Są zabawni, czasem chamscy. Kłócą się, obrażają. Ale robią to jak trzej najlepsi kumple. Kiedyś ten wyjątkowy klimat i atmosferę miał Top Gear, to dlatego ludzie kochali to show. Ale teraz kochają The Grand Tour.
Właśnie dlatego możemy powiedzieć otwarcie, że dla producenta programu o samochodach Jeremy Clarkson jest wart każdych pieniędzy. Za nim pójdą Hammond i May, a za całym trio pójdą setki, tysiące, miliony pasjonatów motoryzacji.