Wkrótce na ekranach kin będziemy mogli obejrzeć dziewiątą część „Szybkich i wściekłych”. Warto wiedzieć przy tej okazji, że wszystko co zobaczymy w scenach akcji z udziałem nowoczesnych samochodów, to jedna wielka bujda. Nie chodzi nawet o efekty specjalne, ale o auta same w sobie.
Kino i samochody pasują do siebie jak chleb i masło. O ile jednak sztuka filmowa nie zmieniała się znacząco przez ostatnie dziesięciolecia, tak ewolucja samochodów przeszła istną drogę świetlną. Dzisiaj trudno jest nakręcić pościg w stylu „Bullita”.
Samochody stały się zbyt inteligentne
Gorzką prawdę na temat współczesnych samochodów ujawnili koordynatorzy scen kaskaderskich, którzy pracowali przy największych hollywoodzkich produkcjach. Opowiedzieli o tym podczas panelu dyskusyjnego organizowanego w Petersen Automotive Museum. Zdradzili, że współczesne auta przyprawiają ich o ból głowy.
Koordynator scen samochodowych Dennis McCarthy powiedział, że Lexus dostarczył kilka niesamowitych samochodów na potrzeby filmu „Czarna Pantera”, jak np. model LC500. Problem w tym, że auta zostały zaprojektowane tak, aby nie robić niczego, co choćby ociera się o wyczyn kaskaderski. „Reżyser chce, żeby auto zrobiło ślizg do środka i obróciło się w miejscu o 180 stopni” – powiedział McCarthy, cytowany przez portal Hagerty.com. Dodał, że prośba reżysera była niemożliwa do zrealizowania, bo samochód nawet nie posiadał klasycznego ręcznego.
Technicy filmowi nie są w stanie obejść systemów
Okazuje się, że typowa dla współczesnych aut elektronika i systemy bezpieczeństwa sprawiają, że samochody stają się kompletnie bezużyteczne na planach filmowych. Rozwiązaniem podczas zdjęć do „Czarnej Pantery” było sprowadzenie na miejsce programisty z Lexusa, który podążał wszędzie za ekipą filmową. Jego zadaniem było „rozbrajanie” samochodu w taki sposób, aby komputer sterujący pozwalał na wykonywanie popisów kaskaderskich.
Jaką mocą naprawdę dysponowały auta z „Szybkich i wściekłych”?
Specjalista ds. scen samochodowych Josh Hancock opisał podobny problem na planie filmu „Baby Driver”, gdzie kręcono sceny akcji z udziałem Mercedesa klasy S. Wspomniał, że aby samochód był zdatny do scen kaskaderskich, trzeba było sprowadzać technika z Niemiec.
Filmowcy przyznali podczas panelu, że mechanicy zatrudniani na planach zdjęciowych nie są w stanie rozbroić seryjnych systemów bezpieczeństwa w autach. Potrzebni są do tego ludzie bezpośrednio zatrudnieni u producenta.
Ratunkiem może być swap silnika
McCarthy powiedział wprost: „Robimy okropne rzeczy samochodom. Wyciągamy okablowanie, wyciągamy siedzenia, żeby zrobić miejsce na kamerę. Tymczasem w nowoczesnych pojazdach możesz wyciągnąć żarówkę z reflektora i auto przestaje działać”.
Dodał, że jego sposobem na ominięcie tego problemu jest… montowanie w europejskich samochodach silników LS z Chevroleta. W Stanach Zjednoczonych te silniki znane są ze swojej podatności na „swapy”.
Kiedy więc zasiądziecie w kinowym fotelu podczas seansu „Szybkich i wściekłych 9” (premiera w maju), miejcie na uwadze, że sztuczki filmowców nie ograniczają się wyłącznie do efektów cyfrowych.