Po dwóch dniach walki z awariami i problemami technicznymi, Aron Domżała i Maciej Marton wreszcie zakończyli etap w pozytywnych nastrojach. Na mecie trzeciego odcinka specjalnego Rajdu Dakar zameldowali się z czwartym czasem, mimo… wymiany wahacza.
Choć organizator zapowiadał na wtorek prawdziwy górski labirynt, Aron Domżała i Maciej Marton mieli zgoła inne zmartwienie. Mimo wygranej w pierwszym etapie, załoga „synów” przez dwa dni nie mogła uporać się z powracającymi usterkami półosi. – Wczoraj nasz serwis wreszcie znalazł źródło problemów. Były nimi wadliwe amortyzatory, które doprowadzały do powtarzającej się awarii półosi. Mechanicy rozwiązali problem i dzięki temu dziś, po raz pierwszy wysiedliśmy z samochodu szeroko uśmiechnięci – mówił Aron Domżała.
Duet miał wszelkie powody do radości, ponieważ ponownie pokazał swoje możliwości. Przebijając się z tyłu stawki i wyprzedzając licznych rywali, uzyskał czwarty czas. Udało się to osiągnąć mimo jednej przygody. – Pierwszy dzień bez stresu, choć nie obyło się też bez jednego poważnego błędu. Nie zauważyłem dużej dziury. Wpadło w nią koło i złamaliśmy tylni wahacz. Wymiana zajęła nam około 10 minut. Na szczęście końcówka odcinka bardzo nam opowiadała. Była techniczna i trudna nawigacyjnie. Maciek świetnie nas poprowadził i odrobiliśmy stracony czas – relacjonował kierowca.
Dzięki tej postawie na oesie, załoga „synów” awansowała o siedem pozycji w rywalizacji pojazdów SSV. Zajmuje 28. lokatę z realnymi szansami na znaczący awans w kolejnych dniach. Wciąż wyżej sklasyfikowani są „ojcowie” (18. w „generalce” i 7. w klasie seryjnych SSV). Zgodnie z założeniem unikają problemów i oprócz walki z terenem… delektują się widokami. – To był wyjątkowo piękny oes. Przypomniał mi o starych Dakarach w Afryce – powiedział Rafał Marton, jedyny członek zespołu, który miał okazję ścigać się we wszystkich trzech rozdziałach historii wędrówki Dakaru pomiędzy kontynentami.