Max Verstappen i Charles Leclerc – mają wielki talent, zarabiają wielkie pieniądze i robią wielkie wrażenie w tym sezonie na fachowcach F1.
Zwycięstwa Monakijczyka w GP3 i Formule 2, a następnie debiutancki sezon w Formule 1, który dał szybki awans do Ferrari, spowodował, że jego gwiazda wzrosła niemal tak szybko, jak Verstappena. Bez wątpienia właśnie ten duet będzie w najbliższych latach stanowić o sile swoich zespołów.
Holender może pochwalić się tym, że został najmłodszym zwycięzcą wyścigu F1 nieco ponad rok od momentu debiutu jako najmłodszy kierowca Grand Prix. Panowie mają na koncie po dwa zwycięstwa w tym sezonie, ale Leclerc zdobył na razie aż sześć pole position. Verstappen czasówkę wygrał tylko raz, podczas tegorocznego Grand Prix Węgier.
Biorąc pod uwagę, że Holender ściga się w F1 już piąty sezon, nie jest to imponujący wynik – tak przynajmniej uważa Eddie Irvine, który w latach 1996–1999 jeździł w jednym zespole z Michaelem Schumacherem.
Binotto: Zostaliśmy wezwani przez FIA i zmuszeni do ściągnięcia Charlesa
Były kierowca Ferrari nie ma wątpliwości, że to właśnie Leclerc jest tym kierowcą, który ma większe szanse na odniesienie sukcesu w królowej motorsportu.
Eddie Irvine: Nie ma dyskusji, Leclerc jest znacznie, znacznie lepszy. Cztery razy zdobył pole position w tym roku, a nie jest przecież w najlepszym samochodzie w F1. Przykro mi, Ferrari. Verstappen ciągle robi wiele głupich błędów, zdecydowanie więcej niż Leclerc, mimo tego, że jest od wielu lat w F1. Charles wygląda na bardzo skupionego i nie myli się. Mógł wygrać więcej niż dwa wyścigi, a nie ma najlepszego auta. To mówi wiele. To, co zrobił na Monzy, ścigając się z Hamiltonem, było szalone, może nie w stu procentach legalne, ale fantastycznie się to oglądało. Jest bardzo mądry, inteligentny i dobry, a także lepszy od Verstappena, nie ma o czym dyskutować.