W sklepach internetowych pojawiła się nowa aplikacja, która pozwala zgłaszać służbom różnego rodzaju przypadki naruszania prawa. Nosi ona nazwę „Sygnalista”, choć gimnazjalni gangsterzy woleliby słowo „konfident” albo „sprzedawczyk”.
Twórcy „Sygnalisty” argumentują, że donoszenie na ludzi, którzy łamią prawo, jest naszym obywatelskim obowiązkiem. I ja to nawet rozumiem, choć uważam, że tworzenie dedykowanej do tego celu aplikacji jest po prostu bez sensu.
Premiera „Sygnalisty” odbiła się całkiem szerokim echem w internecie. Jeśli faktycznie program działa poprawnie, to można przy jego pomocy poinformować służby mundurowe, że np. sąsiad pali oponami w piecu, a ktoś inny zakłóca porządek. Ale podejrzewam, że największe pole do popisu „Sygnalista” znajdzie właśnie na drogach – tych miejskich, tych ekspresowych i w zasadzie każdych innych.
„Mam cię na filmie!”
Wymuszanie pierwszeństwa, przekraczanie prędkości, niewłaściwe parkowanie – istnieje co najmniej kilka sytuacji, w których „Sygnalista” znajdzie zastosowanie wśród zmotoryzowanych. Problem w tym, że wyrwane z kontekstu filmiki i zdjęcia nie zawsze są wiarygodnym źródłem informacji. Dlatego nie wierzę we wszystko, co rejestrują samochodowe kamerki, którymi niektórzy kierowcy straszą na drogach, jakby wozili ze sobą naładowane Magnumy 44.
Punkt widzenia zależy zawsze od punktu siedzenia. A jeśli ktoś komuś chce zrobić na złość, to zawsze znajdzie sposób, żeby dopiąć celu. Aplikacja dodatkowo mu to ułatwi. A niestety, to nie życzliwość i empatia, ale zawiść i cwaniactwo są naszymi narodowymi cechami (teraz wszyscy gromko wrzasną: „mów za siebie!”).
„Dzwonić mi się nie chce, ale kliknąć mogę”
Ponadto uważam, że gdzieś powinna być granica, jeśli chodzi o procedurę zgłaszania zdarzeń do służb mundurowych. Staromodne złapanie za telefon i wykręcenie 997 albo 986 wymaga pewnej odwagi oraz przekonania, że dzwonimy w ważnej sprawie, która wymaga nagłej interwencji. Natomiast do zgłaszania zdarzeń za pomocą aplikacji nie trzeba już żadnej odwagi, a to może prowadzić do nadużyć. To klasyczny casus dzieciaka, który trafia do pierwszego miejsca pracy: „Dzwoń do niego!” – nakazuje przełożony. „Już mu piszę maila” – odpowiada przerażony stażysta.
Inna sprawa, że w przypadku sukcesu aplikacji, zalew różnego rodzaju zgłoszeń na komisariaty może spowodować, że mundurowi szybko się na nie znieczulą.
„Podpie**** sąsiada, czyli powrót do komunizmu”
Autorom aplikacji oberwało się już w internetowych komentarzach: „Komuna wraca w nowoczesnym wydaniu”, „Aplikacja do donoszenia, takie rzeczy tylko w polaczkowie”, „Donoszenie na innych to wymysł sowietów i nazistów” – piszą internauci.
Nie do końca zgadzam się z tymi komentarzami. W Polsce wykształciło się chore przekonanie, według którego każde złożenie skargi na kogoś jest równoznaczne z donosicielstwem i nie wypada tego robić pod żadnym pozorem. Inne kraje ponoć nie mają z tym większego problemu. Osobiście zgadzam się z autorami, że „donoszenie” na tych, którzy działają na szkodę innym, faktycznie jest naszym obywatelskim obowiązkiem. Ale forma, którą proponują, po prostu mnie nie przekonuje.
Powstał bat na nieuczciwych mechaników. Koniec warsztatowych patologii?