Zdecydowanym dominatorem pierwszych dwóch lat pucharu Dacii był Krzysztof Wicentowicz. Kierowca wystartował w dziesięciu rundach pucharu, z czego aż dziewięciokrotnie stawał na podium, wygrywając znaczną większość tych imprez.
Zawodnik w wywiadzie dla naszego magazynu stwierdził, że przepis na wygrywanie jest tak naprawdę prosty – wystarczy stosować się do jasnych zasad i nie przekraczać granic – wtedy dobre wyniki są na wyciągnięcie ręki. W myśl nowego regulaminu pucharu Wicentowicz nie może wziąć udziału w tegorocznych zmaganiach, jednak w Dacii Duster przenosi się do mistrzostw Polski, gdzie zobaczymy go już w Kłodzkim Rajdzie Samochodów Terenowych.
WRC: Dwa razy wygrałeś cykl Dacia Duster Elf Cup, byłeś prawdziwym dominatorem. Jak to się działo, że wszystko wygrywałeś?
Krzysztof Wicentowicz: No może nie wszystko, bo w zeszłym sezonie wygraliśmy cztery z pięciu rund. Podsumowując jednak te dwa lata w DDEC, wystartowaliśmy w dziesięciu imprezach i dziewięciokrotnie byliśmy na podium. W sezonie 2018 mogłem sobie pozwolić nie tylko na spoglądanie w klasyfikację pucharu Dacii, ale też przede wszystkim pucharu Polski, co było zdecydowanie bardziej pasjonujące. Jak to się robi? Wystarczy stosować się do bardzo prostych zasad prowadzenia samochodu. Od szesnastu lat zajmuję się szkoleniami sportowymi, doskonaleniem techniki jazdy i bardzo mocno wierzę w to, co przekazuję na co dzień. Nie pozwalam sobie na żadne zaniedbania i zawsze jeżdżę zgodnie z tym, czego uczę innych. Przed pierwszym rajdem miałem tremę, wiele osób mnie obserwowało, a przecież rywalizowałem z osobami, które już wcześniej startowały w rajdach cross country. Wiedziałem, że wszystkie osoby których uczyłem będą śledziły moje starty, tym bardziej się cieszę, że moja nauka miała sens, bo bez większego przygotowania osiągałem dobre wyniki. Przed początkiem sezonu przejechałem w terenie zaledwie 110 km, nigdy nawet nie byłem na oglądarce takiego rajdu i wszystko po raz pierwszy zobaczyłem dopiero z siedzenia kierowcy. Te wszystkie zasady jazdy są tak naprawdę proste, tylko trzeba je poważnie traktować.
Wydaje się, że w rajdach cross country nie zawsze chodzi tylko o czystą szybkość. Jest tak, czy to tylko pozory?
Tak rzeczywiście jest. Bardzo duże znaczenie ma prawidłowa analiza sytuacji i odpowiedni poziom determinacji, charakter, sumienne przygotowanie. Przed sezonem nie ćwiczyłem techniki jazdy, ale starałem się sprawić, żebym miał większą kontrolę nad swoją głową. Każdy kierowca chciałby jechać zawsze szybko, pełnym ogniem, a to jest dyscyplina, która w wielu sytuacjach wymaga odpuszczenia. Czasami są to sytuacje oczywiste, które są zaznaczone w roadbooku, gdzie wiemy, że jest miejsce niebezpieczne. Nigdy takich punktów nie bagatelizujemy, nawet kiedy na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest tam w miarę OK. Czasami myślałem, że da się to przejechać na maksa, ale zawsze kiedy słyszałem głos Bartka, to zwalniałem, szczególnie przy pierwszym przejeździe – po prostu musiałem mieć pewność, nie chciałem popełnić głupiego błędu. Są oczywiście takie miejsca, o których wiemy z roadbooka, ale czasami musimy też dobierać taktykę względem tego, jak wygląda sytuacja w rajdzie. Na przykład kiedyś miałem sporą przewagę, ale nadal chciałem jechać szybko. Tutaj ogromna zasługa Bartłomieja „Bobika” Boby, który ma ogromne doświadczenie w rajdach. On ma świetne podejście do kierowcy. W tej dyscyplinie rozkład pomiędzy pilotem i kierowcą – wpływ na wynik – to z całą pewnością 50/50. Tutaj nie można powiedzieć, że pilot mniej znaczy. W wielu momentach to, jak pilot zinterpretuje roadbook jest ważniejsze, niż umiejętności kierowcy. Rajdy cross country podobają mi się dlatego, że są to imprezy szybkościowe i w większości momentów jedziemy pełnym gazem. Cieszę się jednak, że nigdy nie ponosi mnie adrenalina i nie mam problemu z tym, że gdzieś trzeba zwolnić. Dzięki temu przez dwa sezony nie miałem na samochodzie nawet ryski.
Który rajd w tych dwóch sezonach podobał ci się najbardziej?
Z punktu widzenia rywalizacji największą frajdę z jazdy dał mi ostatni rajd w sezonie 2018, w Szczecinku. Trochę paradoksalnie, bo tytuł miałem zapewniony już po Baja Poland. W Szczecinku po raz pierwszy mogłem puścić wodzę fantazji i bawić się jazdą, co było widać chociażby na hopie Kufla. Mogłem sobie pozwolić na ewentualne niedojechanie do mety, bo do tamtej pory powtarzałem sobie przede wszystkim, że muszę być na mecie. Miałem naprawdę mnóstwo funu. Sytuacja tam też się w pewnym momencie skomplikowała, bo słusznie dostaliśmy minutę kary, więc moja przewaga stopniała i trzeba było walczyć niejako od nowa. Cały czas jechałem na 100%. Chciałem pokazać, że jesteśmy fighterami i pomimo faktu, że mamy już ten tytuł, to chcemy wygrać. Zabawa naprawdę była ogromna, chyba nigdy tak często nie zbliżałem się do limitu tego samochodu, jak właśnie w ostatniej rundzie sezonu DDEC. Kilka razy ten limit chyba nawet przekroczyliśmy. Ten rajd dał mi najwięcej radości, ale który lubię najbardziej? Chyba wszystkie te rozgrywane na poligonie w Drawsku Pomorskim. Kocham je, uwielbiam, nie nudzą mi się, ale też musimy pamiętać, że jeżdżę dopiero dwa sezony.
W niektórych rajdach mieliśmy do czynienia z bardzo długimi odcinkami specjalnymi, np. w Baja Poland. Miałeś z tym problem, czy wszystko było OK i to przychodziło automatycznie?
Problemu nigdy nie miałem, ale bierze się to głównie z tego, że ja bardzo poważnie traktuję tę dyscyplinę i tak naprawdę moje życie w dużym stopniu podporządkowałem właśnie rajdom. Przez ostatnie ponad dwa lata bardzo zmieniłem tryb życia, pilnuję się jeśli chodzi o dietę, treningi, koncentrację i nawet przez moment nie miałem żadnego zawahania, chwili zmęczenia. Jako… może nie tak pilot, jak szkoleniowiec, startowałem w rajdach na prawym fotelu i odcinki były tam nawet dłuższe. Tam zachowanie koncentracji również było niezwykle istotne i myślę, że tamte starty również mi pomogły. Odpukać, ale do tej pory nie było takie rajdu, który by mnie zmęczył.
Pojawiłeś się też zagranicą. Jak podobał ci się wyjazdowy start?
To prawda, wystartowałem w zeszłym sezonie w rajdzie Italian Baja, imprezie zaliczanej do pucharu świata. Nieprawdopodobne wrażenia, wystartować razem z tyloma doskonałymi zawodnikami w tak fantastycznych samochodach, na zupełnie nowych trasach, nawierzchniach. Bardzo szybki rajd, w wielu miejscach trzeba było mocno zwalniać, bo bardzo łatwo było o błąd. Przyjechaliśmy na drugim miejscu w naszej grupie. Szczerze mówiąc, to jadąc na rajd nawet nie przypuszczałem, że będę mógł się plasować w pierwszej dziesiątce, tym czasem byliśmy drudzy. Był to wynik przede wszystkim konsekwentnej, ale też bardzo szybkiej jazdy. Wydaje mi się, że nie potrafiłbym pojechać Dacią Duster szybciej, niż to co działo się we Włoszech. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, zobaczyłem, że można tam rywalizować, więc teraz stanę na głowie, aby zaliczyć tych rajdów zagranicznych jak najwięcej. W kilku imprezach pojawiłem się też na prawym fotelu – może aż tak wielkiej radości z jazdy nie miałem, ale zebrałem duże doświadczenie, które mam nadzieję wykorzystać w przyszłości.
Dlaczego zdecydowałeś się właśnie na rajdy terenowe?
To w ogóle bardzo ciekawe zagadnienie, bo mnie do rajdów nigdy nie ciągnęło, nie na fotel kierowcy. Kochałem rajdy od zawsze. Moja przygoda z nimi rozpoczęła się dwadzieścia lat temu i patrzyłem na rajdówki zza obiektywu. To była moja pierwsza poważniejsza praca, pierwszy zawód, z tego żyłem. Później pasjonowała mnie koordynacja teamów. Zjeździłem większość rajdów WRC jako koordynator, ale nigdy nie ciągnęło mnie do rywalizacji. Zupełnie przez przypadek dowiedziałem się o cyklu Dacia Duster Elf Cup. Spodobało mi się to, że była tam możliwość porównania się w tych samych samochodach. To mnie zafascynowało i skupiłem się tylko na tej rywalizacji. To był dla mnie numer jeden, a to, że samochód ma zaledwie 130 koni mechanicznych, to już było numerem dwa. Wśród wielu zawodników mogłem sprawdzić się dokładnie tym samym autem. Tutaj fakt, że ktoś ma dziesięciokrotnie większy budżet nie odgrywał żadnej roli, bo i tak nie miał go gdzie spożytkować. Tam nie można nawet zmienić opony na inną. To bardzo mi się spodobało. Gdybym miał możliwość wsiąść w pierwszym roku do auta T1 i ścigać się sam ze sobą, to i tak poszedłbym w puchar Dacii i mówię to nawet teraz, z perspektywy czasu. Rywalizacja jest dla mnie numerem jeden. Kiedy zobaczyłem informację o tym cyklu to był impuls, to trwało sekundę. Wielkiego kopniaka dał mi wtedy też Daniel Szulc. Z jego pomocą od razu wiedziałem, że tam wystartuję. To była taka trochę miłość od pierwszego wejrzenia.
A zaskoczyły cię wyniki? To, że od razu byłeś tak wysoko?
Z jednej strony jechałem z takim nastawieniem, że chcę wygrać. Chciałem tego bardziej, niż czegokolwiek wcześniej. Od mojej decyzji do pierwszego startu minęło kilka miesięcy, około pół roku. Nie organizowałem żadnych treningów, ale wszystko podporządkowałem rajdom, tak aby być w jak najlepszej formie. Jechałem z nastawieniem takim, że chcę wygrać, ale muszę być szczery, było to dla mnie zaskoczenie, kiedy najpierw wygrałem pierwszy odcinek specjalny, a potem od razu pierwszy rajd. Niektórzy koledzy mieli zdecydowanie większe doświadczenie ode mnie bo już gdzieś tam startowali w rajdach cross country. Takie wyniki dały mi motywację do tego, żeby pracować jeszcze ciężej bo zauważyłem, że jest potencjał. To że umiem jeździć dobrze technicznie wiedziałem, ale zastanawiałem się jak poradzi sobie moja głowa. Zawsze bardzo się stresowałem, na klasówkach, wywiadówkach, kiedy brano mnie do odpowiedzi itd. Nagle okazało się, że kilka dni przed rajdem ja zestresowałem się tym, że się nie stresuję. Byłem wtedy przekonany, że ten stres mnie zaatakuje na starcie do oesu. Pamiętam, kiedy startowaliśmy do prologu w Drawsku, powiedziałem Bartkowi, że coś jest nie tak, bo się nie denerwuję. On powiedział, że pogadamy o tym później. Wystartowałem i wszystko było w porządku. Nie miałem żadnego negatywnego stresu nawet w 1%. To mnie najbardziej zaskoczyło – moja głowa.
Czym zajmujesz się na co dzień?
Od szesnastu lat zajmuję się doskonaleniem techniki jazdy. Akademii Bezpiecznej Jazdy Tomasza Kuchara ma już ponad dziesięć lat. Prowadzimy ją wspólnie z Tomkiem. Organizujemy mnóstwo szkoleń, kiedyś po całej Polsce, głównie w torze Driveland. Większość zajęć prowadzimy właśnie tam.
A co robisz w wolnych chwilach?
Moje główne pasje to prowadzenie samochodu i gotowanie. Kiedy tylko mam możliwość, to cały czas od rana do nocy spędzam w kuchni, natomiast jeśli za długo nic się nie dzieje, to zamykam się gdzieś sam ze sobą nad jeziorem, bądź w górach. Czasem lubię nawet pojechać sam i w ciszy na odludziu pomyśleć o życiu.