W ubiegły weekend odbył się Rajd Korsyki. Wielu ekspertów zapowiadało, że być może jest to ostatnia impreza na francuskiej wyspie w ramach WRC. Oficjalnie chodzi o to, że Francja ma już przecież inną rundę, ale czy ktokolwiek w to wierzy?
Korsyka jest na cenzurowanym przynajmniej od wiosny ubiegłego roku. Wtedy w pierwotnych kalendarzach na sezon 2019 nikt nie dawał szans na Rajd Korsyki. Podobnie jest tym razem i zewsząd słyszy się, że imprezy na charakterystycznym krętym asfalcie może w przyszłym roku zabraknąć. Dlaczego?
Promotor twierdzi, że chodzi o to, że Francja ma już przecież jedną rundę – Rajd Monte Carlo. Monte teoretycznie nie ma nic wspólnego z Księstwem Monako, w całości rozgrywane jest we Francji, ale co z tego? To imprezy o kompletnie odmiennej charakterystyce. Dwie legendy WRC. Problem ma nie tylko Korsyka, bowiem mówi się, że wkrótce zabraknąć może też np. Rajdu Niemiec, a dawny Rajd Akropolu przecież zniknął już całkowicie i nie będzie go w ogóle, w żadnym cyklu.
W miejsce legendarnych imprez mistrzostw świata ma pojawić się np. Rajd Japonii. Zainteresowanie organizacją wyraziła też np. Kanada. Niedawno w programie „Kitchen Table” Colin Clark stwierdził, że to naturalna przyszłość WRC, że wkrótce w mistrzostwach muszą pojawić się np. Stany Zjednoczone, czy też jakiś kraj na Bliskim Wschodzie, jak Katar, Arabia Saudyjska. Dlaczego te kraje? To oczywiste, bo są bogate i je na to stać, a promotor chce zarabiać.
Pieniądze od pewnego czasu rządzą np. Formułą 1. W ciężkim momencie jest np. włoska Monza, a do F1 wchodzi… Wietnam. Z rajdów wylecieć mają Niemcy, czy Korsyka, a w ich miejsce? Japonia, Chile, może Kanada, USA, czy Bliski Wschód? Wniosek nasuwa się sam – historia, klimat, wielka legenda miejsca, czy imprezy przestaje mieć znaczenie. Liczą się pieniądze, liczy się to, kto da więcej. Dalej myślicie, że Rajd Polski stracił miejsce w WRC przez zachowanie kibiców?
Niedawno pojawiła się informacja o tym, jakoby promotor mistrzostw planował wprowadzenie do WRC samochodów hybrydowych. Moglibyśmy zadać pytanie po co, ale jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze… czy też poprawność polityczną. Elektryzacja i hybrydyzacja spełniają warunki jednego i drugiego.
Nie mamy nic do samochodów elektrycznych, czy też hybrydowych. To znak czasu, oszczędność i coraz częściej widujemy te auta na drogach. No właśnie – na drogach. Ale czy koniecznie trzeba to przenosić na motorsport? Czy koniecznie trzeba zastępować coś, co tak dobrze funkcjonuje?
Chcielibyśmy, żeby w rajdach nadal były warczące, ryczące samochody plujące ogniem. Nowe auta WRC prezentują się znakomicie i jest bum na ten sport. Chcielibyśmy, żeby w F1 były stare silniki V8, czy V10. Niech sobie będą serie dla samochodów elektrycznych, jak Formuła E. Niech w rajdach funkcjonują klasy elektryczne, czy hybrydowe, ale dlaczego to musi odbyć się kosztem prawdziwych spalinowych potworów?
To czego my chcemy nie ma niestety żadnego znaczenia. Producenci samochodów będą nalegać na zmiany. W ich interesie jest promowanie hybryd i elektryków. I w sporcie one muszą wyprzeć silniki spalinowe – tego chcą producenci. Jeśli ten plan się powiedzie, to i w oczach ludzi silnik spalinowy przestanie mieć aż takie znaczenie… Skoro w sporcie nowe energie są lepsze, to na drogach pewnie też? Machina nakręca się sama.
Niedawno w Rallycrossowych Mistrzostwach Świata chciano wyprzeć spalinowe supercary i zastąpić je samochodami elektrycznymi. Pomysł upadł, upadają też całe mistrzostwa. Prawdziwe tory zastępowane są jakimiś dziwnymi tworami ulepionymi na torach F1, kompletnie bez klimatu, z mistrzostw odeszły zespoły fabryczne, odwracają się też kibice. Nagle okazuje się, że World RX to twór, który ma już więcej wrogów, niż zwolenników.
Czy to samo czeka rajdy? Czy i tutaj pieniądze i poprawność polityczna zwyciężą? Drastyczna zmiana samochodów, eliminacja legendarnych imprez na rzecz tych, które mogą zaoferować mnóstwo pieniędzy? Coś nam to przypomina. Niestety.