Jeszcze przed startem tegorocznej edycji Rajdu Meksyku postanowiliśmy urządzić sobie seans onboardów z zeszłego roku. Słuchając głosu Paula Nagle przeanalizowaliśmy na co trzeba najbardziej uważać w północnoamerykańskiej imprezie.
Większość odcinków specjalnych rozgrywana jest w górach… i to w całkiem wysokich partiach. Zawodnicy w Meksyku podróżują na takim poziomie, że silniki w samochodach tracą nawet 20% swojej mocy. Wysokość nad poziomem morza to spore wyzwanie dla zawodników – podczas całej rywalizacji muszą oni brać poprawkę na to, że w zakrętach wciśnięcie pedału gazu nie będzie niosło za sobą tak błyskawicznej reakcji i mocy, jak w innych rajdach.
Oglądając onboardy mamy wrażenie, że meksykańskie oesy to taka trochę szutrowa Korsyka. Szczególnie widać to np. w przypadku El Chocolate, gdzie zakręt przechodzi w zakręt i praktycznie nie ma prostych odcinków. Często słyszeliśmy tam np. komendę „very sudden”, co przetłumaczyć można na „natychmiast”, bądź też „od razu”, dla przykładu – „dwa lewy od razu/natychmiast przechodzi w dwa prawy”.
Oesy Rajdu Meksyku są wąskie i ciasne, a każdy wyjazd poza drogę może oznaczać natychmiastowego kapcia… i to w najlepszym przypadku. Pobocza w większości wypełnione są dziurami, kamieniami, czy też skałami. Widząc jak zawodnicy przycinają zakręty po takim podłożu od razu zaczynamy myśleć o tym, jak doskonałe i wyjątkowo wytrzymałe są zawieszenia w samochodach WRC i jak niesamowicie pracują opony.
Przy trasie odcinków jest stosunkowo mało zabudowań, są za to różnego rodzaju przeszkody. Płoty, kijki, bramy, słupki, wystające betonowe krawędzie mostów itd. W niektórych przypadkach mamy wrażenie, że owe przeszkody wręcz wchodzą na drogę. Jak już wspominaliśmy, jest wąsko, ciasno i zahaczenie o jedną z wspomnianych wyżej przeszkód skończy się w najlepszym przypadku kapciem.
Cięcia generalnie w Rajdzie Meksyku nie należą do najłatwiejszych. Kluczową sprawę odgrywa opis. Kierowca musi doskonale wiedzieć, gdzie może sobie pozwolić na cięcie, a gdzie nie. Większość zakrętów wygląda tak samo, ale w jednym na cięciu opona może spotkać po prostu kamienie, a w następnym ogromną dziurę, skałę, betonowy blok, czy wystające drzewka.
Często zdarza się, że po kilku przejazdach wygrzebywane są kamienie. Jeśli taki kamień czy skała znajduje się gdzieś na prostym odcinku, to kierowca z dobrym refleksem może go ominąć. Niestety kiedy takowy kamień znajdzie się w linii przejazdu w zakręcie, to szanse jego uniknięcia są znikome. W takich sytuacjach można się już tylko modlić, aby opona wytrzymała. Podobny przypadek w ubiegłym sezonie spotkał Sebastiena Loeba. On wjechał w taki kamień i złapał kapcia, tracąc jednocześnie szanse na zwycięstwo.
Częste są także kompresje. Wjeżdżając w takie miejsce z wysoką prędkością trzeba po części liczyć na szczęście. Może się bowiem zdarzyć, że samochód nagle jest wystrzelony niczym z procy i kierowca nie ma już na nic wpływu. To w ostatnich latach przytrafiło się m.in. Krisowi Meeke, czy też Craigowi Breenowi.