Cieszmy się, że w Polsce nie ma żadnego konfliktu zbrojnego, bo inaczej wojsko zostałoby postawione w stan mobilizacji i żołnierze przyszliby po nasze samochody. Mają pełne prawo „pożyczyć” nasze auta do celów obronności lub na wypadek klęski żywiołowej. Spokojni o swoje mienie mogą pozostać właściciele sportowych coupe, bo takie auta armii nie interesują.
Amerykańska armia jak SOP i dawny BOR. Nie radzą sobie na polskich drogach
Polska armia może pożyczyć sobie nasz samochód niemal bez pytania – takie mamy prawo i większość z nas albo o tym nie wie, albo zapomina. Natomiast wiedzą o tym pewnie pasjonaci terenówek, bo często otrzymują w tej sprawie zawiadomienia od WKU. Można w nich przeczytać, że ich mienie ruchome zostanie przeznaczone na potrzeby „uzupełnienia etatowych potrzeb” w razie mobilizacji armii lub wybuchu wojny.
Volvo XC90 idealne na pole bitwy?
Teoretycznie armię interesują klasyczne terenówki, ale w praktyce wojskowi mogą się także zainteresować typowymi SUV-ami. Przykładowo burmistrz Przasnysza (woj. mazowieckie) wydał w ubiegłym roku dziewięć decyzji dotyczących przeznaczenia prywatnych pojazdów na cele obronności kraju – taką informację przekazał lokalny portal InfoPszasnysz.com. Czemu akurat burmistrz? Ponieważ to samorząd prowadzi rejestr pojazdów i typuje auta, które w razie potrzeby mogą przydać się żołnierzom.
Na liście dziewięciu pojazdów wskazanych przez władze Przasnysza znalazły się dwie ciężarówki, dwa autobusy i przyczepa, a także cztery samochody osobowe: Nissan Navara, SsangYong Rexton, Chevrolet Captiva i Volvo XC90.
Oprócz Nissana Navary raczej trudno nazwać te samochody typowymi „terenówkami”, ale skoro mają większy prześwit i wysoką pozycję za kierownicą, to widocznie uznano, że też armii się przydadzą. Takie Volvo XC90, które kosztuje około 300 tys. zł, mogłoby posłużyć np. jakiemuś generałowi. Chevrolet trafiłby pewnie do kaprali, a SsangYong do podoficerów.
Armia nie musi pytać o pozwolenie
Prawo do przejmowania samochodów przez armię zostało określone w rozporządzeniu Rady Ministrów w sprawie świadczeń rzeczowych na rzecz obrony. Oprócz samochodów, siły zbrojne mogą też zająć nieruchomości, maszyny czy narzędzia. Wybuch wojny nie jest jedynym warunkiem, bo sprzęt może się przydać także do usuwania skutków klęsk żywiołowych, a nawet do ćwiczeń.
Na facebookowych grupach można znaleźć liczne wpisy kierowców, którzy otrzymali zawiadomienia o wszczęciu „procedury administracyjnej” w sprawie przeznaczenia ich mienia dla potrzeb wojska. Pisma trafiają zarówno do posiadaczy Jeepów Cherokee, jak i Dacii Duster.
Pewnym pocieszeniem jest fakt, że przejęcie pojazdu jest odpłatne. Właściciel otrzymuje kwotę od 118 do 370 zł za dobę użyczania samochodu – wysokość zależy od ładowności pojazdu. Można też dochodzić odszkodowania w razie zniszczeń, ale chyba kiepska to zachęta, bo w praktyce każdy, kto otrzymuje takie zawiadomienie od WKU, natychmiast szuka możliwości odwołania się.
To tylko zabezpieczenie na czas kryzysu
Wojskowi uspokajają, że omawiana procedura jest tylko zabezpieczeniem na czas sytuacji kryzysowej. Sztab Generalny Wojska Polskiego przekazał portalowi Money.pl, że od 1989 r. nie było ani jednej sytuacji, żeby armia przejęła cywilny samochód.
Ale jak to mówią: licho nie śpi. Nie chciałbym znaleźć się w skórze właściciela Volvo XC 90, który zasypia ze świadomością, że w razie konfliktu zbrojnego do drzwi zapukają mu panowie w zielonych mundurach i zażądają kluczyków do jego luksusowego SUV-a. Zdecydowanie lepiej jeździć sportowym coupe, które nie wzbudzi zainteresowania armii, a dodatkowo pozwoli szybko czmychnąć przed wojną. Oczywiście jeśli komuś na to pozwoli wrodzony patriotyzm!
Nawigacje przestaną informować o objazdach? Przedmieścia coraz mocniej protestują