W swojej stałej kolumnie na łamach Sunday Times, Jeremy Clarkson wyjawił, że kręcenie 4. sezonu motoryzacyjnego show – The Grand Tour – nie przebiega zgodnie z planem.
Po likwidacji dotychczasowej formuły, legendarne trio Jeremy Clarkson – Richard Hammond – James May, będzie realizować tylko tzw. speciale. Są to wielkie wyprawy samochodowe, które widzom najbardziej przypadły do gustu.
Jedna z nich miała odbyć się na dystansie ok. 2000 kilometrów z Arabii Saudyjskiej do Egiptu. Po drodze do Kairu trzeba by było pokonać Półwysep Synaj oraz Morze Czerwone. Te śmiałe plany jednak porzucono, wskutek poważnego zagrożenia terrorystycznego ze strony ISIS (tzw. państwa islamskiego).
Jeremy Clarkson: To byłaby epicka podróż, z wyjątkiem tego, że oznaczałoby to przekroczenie Półwyspu Synaj. Dzięki ISIS szanse na to, że wszyscy dotrzemy na drugą stronę z głowami, były niewielkie.
To zresztą niejedyny porzucony scenariusz nowego sezonu. „Święta trójca”, jak mówi się o brytyjskich prezenterach, planowała także wyprawę na Andamany w pobliżu Tajlandii. – Na jednej z wysp jest plemię, które zabije każdego, kto postawi tam stopę – wyjaśnił Clarkson.
Rozważano także Australię, ale ostatecznie uznano, że nie będzie to wystarczająco ekscytująca sceneria dla widzów. – Uwielbiamy docierać do miejsc, do których inne programy motoryzacyjne nie są w stanie – napisał Clarkson. – Jednak dzięki ISIS utknęliśmy w bagnie (w oryginale pada „Slough” – od nazwy miasta pod Londynem, uznawanego za ponure miejsce, bez perspektyw – przyp. red.). Przywykłem do pracy w bagnie. Nie jest tak źle… – dodał.