Władze Unii Europejskiej usilnie starają się zapobiec kolejnym tragicznym wypadkom na drogach Starego Kontynentu. Jednym z dział wytoczonych dziś przez europosłów w stronę kierowców jest ogranicznik prędkości do 150 km/h.
W 2017 roku na drogach należących do UE zginęło 25 tysięcy osób – władze Unii aby zobrazować wymiar tragedii dziejącej się na naszych drogach sięga po takie porównanie:
To tak, jakby co tydzień rozbijały się dwa wielkie, wypełnione ludźmi samoloty pasażerskie; i nikt z obecnych na pokładzie nie przeżyłby tej katastrofy.
Unia nie od dziś walczy z wypadkami śmiertelnymi na drogach – w 2001 roku przyjęto strategię, by co 10 lat liczba śmiertelnych ofiar była redukowana o połowę, aż osiągnie okrągłe zero – w roku 2050.
Początkowo wydawało się, że plan ten jest możliwy do zrealizowania, jednak w ostatnich latach redukowanie wypadków zwolniło, a władze sięgają po co raz to nowe sposoby walki z wypadkami.
Jednym z lekarstw ma być obowiązkowe wyposażenie samochodu – dziś na ustach europosłów najczęściej wymieniane są dwa urządzenia. Pierwszy z nich miałby służyć do rejestrowania zachowań pojazdu i kierowcy, coś na zasadzie dobrze znanej wszystkim kibicom sportów motorowych telemetrii – ta miałaby pomóc w ustalaniu przyczyn wypadku.
Drugi punkt z kolei odnosi się do ogranicznika prędkości. Gdyby ten (tylko) informował kierowcę o przekroczeniu prędkości, liczba śmiertelnych wypadków spadłaby o 5%. Gdyby kierowca mógł samodzielnie ustalić z jaką maksymalną prędkością będzie mógł poruszać się jego pojazd – 21%.
To samo urządzenie, działające jednak niezależnie od woli kierowcy, zredukowałoby liczbę śmiertelnych wypadków o 50%.