Ford Fiesta to świetne auto miejskie – kropka. W zasadzie w tym miejscu moglibyśmy zakończyć ten tekst, ponieważ nie od dziś wyobrażenie o tym samochodzie pozostaje niezmienne. Trudno się nie zgodzić, bo Fiesta w najnowszej odsłonie to bardzo zgrabne, przyciągające oko autko, które na domiar wszystkiego jeszcze świetnie się prowadzi.
Decydując się na małego Forda, możemy wybierać w całkiem szerokiej gamie wariantów, począwszy od wersji “jadę na zakupy i nigdzie mi się nie spieszy”, po wersję “palą mi się spodnie” w modelu ST. Co jeśli chcielibyśmy coś po środku? Co jeśli chciałbym mieć mały miejski samochód, ale nie do końca chcę coś tak krzykliwego jak jego najbardziej sportowy wariant? Teraz w gamie Forda pojawiła się taka opcja, a jest nią… hybryda. Zapraszam na test Forda Fiesty 1.0 Ecoboost Hybrid.
Fiesta ST szóstej generacji dysponowała mocą 150 koni mechanicznych. Pozwalała ona nazwać ją rasowym hot hatchem i nie ma chyba nikogo, kto by się z tym zdaniem nie zgodził. Na pewno nurtuje was pytanie, jak w takim razie 3-cylindrowy Ecoboost o pojemności 1 litra może dawać podobną frajdę z jazdy. Otóż 48-woltowa instalacja w Fieście MHEV, poza obniżaniem zużycia paliwa, ma też pewien bardzo pożądany efekt uboczny – daje jej niezłego elektrycznego kopa. Całość generuje moc 155 koni mechanicznych i pozwala bardzo sprawnie rozpędzać Fiestę. Szczerze mówiąc, byłem pod wrażeniem tego, jak dobrze auto dawało sobie radę z przyspieszaniem na wzniesieniu, kiedy na pokładzie zajęte były wszystkie miejsca. Małym minusem pozostaje jednak dość niemrawy obszar dolnego zakresu obrotów. Auto potrzebuje chwili, żebyśmy mogli poczuć jak sprawny jest ten układ napędowy.
W porządku – pierwszy element potrzebny do zostania mistrzem prostej mamy gotowy. Jeśli jednak, tak jak mnie, interesuje was żwawe pokonywanie zakrętów, to z pewnością ucieszy was fakt, że hybrydowa Fiesta prowadzi się dokładnie jak… Fiesta, czyli znakomicie. Dodatkowo zawieszenie w wersji ST-Line, jest odrobinę bardziej utwardzone niż w standardzie, a to przekłada się tylko na jeszcze lepsze właściwości jezdne. Nie ma nic za darmo i z doświadczenia wiem, że im bardziej sportowo, tym mniej komfortowo. Ciężko jednak precyzyjnie stwierdzić, jak jest w tym przypadku, ponieważ auto trafiło w nasze ręce wyposażone w baloniaste zimowe opony i wręcz nieprzyzwoicie małe felgi w rozmiarze 15 cali. Przypuszczam, że osiemnastki, z jakimi samochód wyjechał z fabryki, poza oczywistą poprawą aspektów wizualnych, oferują nieco mniejszy komfort podróżowania.
Pisząc ten tekst cały czas mam wrażenie, że opisuję samochód, któremu zdecydowanie bliżej do weekendów spędzanych na track dayach niż na marketowych parkingach. Nie inaczej ma się również sytuacja w przypadku układu kierowniczego. Nie jest on może tak bezpośredni i ostry jak w modelu ST, ale stawia przyjemny opór i dobrze dogaduje się z kierowcą. Opisując go w trzech słowach- precyzyjny, szybki, “fordowski”. Niczego więcej nie potrzeba.
Jest szybko, dynamicznie i sportowo. Co w takim razie czeka nas w środku? Otóż, jak przystało na miejskie auto, znajdziemy całkiem bogate wyposażenie. Standardowo w wersji ST-Line dostajemy półskórzaną tapicerkę, która mimo sportowych zapędów auta pokrywa jednak zwykłe, ale dość wygodne fotele. Każdy z pasażerów otrzymuje do dyspozycji przełącznik elektrycznego opuszczania szyby, co wcale nie jest taką oczywistą sprawą. Zimne poranki umili na pewno podgrzewana kierownica, fotele i to za co Forda kochamy najbardziej – podgrzewana przednia szyba. Kierowcę wspomagają również systemy bezpieczeństwa takie jak asystent hamowania, czy monitorowanie martwego pola. W kwestii ekranu multimedialnego nic się nie zmieniło – jest duży, czytelny i dość intuicyjny. Ford przyzwyczaił nas do świetnego audio i nie inaczej jest w tym przypadku. Standardowe nagłośnienie gra bardzo dobrze, a jeśli tego będzie wam mało, można wyposażyć się w opcjonalne nagłośnienie B&O Play.
Byłbym kompletnie zapomniał… przecież to hybryda. Jak więc ze spalaniem? Biorąc pod uwagę wrażenie z jazdy jest bardzo dobrze. Jeśli jednak liczycie na spalanie rzędu 3 litrów, to nic z tych rzeczy. Samochód w mieście pali średnio 5,5-6 litrów na 100 kilometrów i uważam, że to całkiem dobry wynik. Zaryzykuję stwierdzenie, że w tym przypadku konstruktorom przyświecała myśl stworzenia dynamicznego miejskiego auta, które nie będzie łapało zadyszki także przy prędkościach autostradowych. Wyszło im to świetnie i cieszy mnie fakt, że nie walczono o każdy litr paliwa kosztem frajdy z jazdy. Jeśli będziecie delikatnie obchodzić się z pedałem gazu, bez trudu uda się uzyskać również wynik z 4 z przodu.
Cały tekst w mniejszym lub większym stopniu nawiązuje do najbardziej sportowej wersji Fiesty czyli modelu ST. Tu pojawia się pewien problem. Zerkając na cennik Forda okazuje się, że najtańszy wariant Fiesty ST (ST2) dostaniemy już za nieco powyżej 92 000 zł. Testowany przez nas egzemplarz to wydatek już około 98 000 zł. To dość sporo, szczególnie biorąc pod uwagę ceny hybryd konkurencji, gdzie na przykład cena topowej wersji Toyoty Yaris to około 85 000 zł. Dodatkowym minusem Forda jest także możliwość jazdy na samym prądzie, co również znajdziemy u konkurencji w postaci Renault Clio E-Tech. Mały Ford broni się jednak wyglądem, właściwościami jezdnymi i tym, że jest w nim najwięcej sportowej nuty z całej reszty.