Niemcy doskonale mają świadomość tego jakich samochodów pozbywają się każdego roku ze swojego kraju. A mowa o licznie około pół miliona pojazdów napędzanych przez diesel i benzynę, które rozjeżdżają się po świecie. Głównie do najbiedniejszych krajów takich jak np. Nigeria, Libia Benin, Ukraina, Gruzja i… Polska.

Diesel i nierówna walka o niskoemisyjność

Trudno byłoby znaleźć drugi taki kraj na mapie świata jak Niemcy, który promuje niskoemisyjność pojazdów. Tyle, że jak zauważa to „Sueddeutsche Zeitung” nie jest to do końca szczere, bowiem kraj ten zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Mianowicie samochodach zatruwających środowisko, które wciąż są użytkowane i jeszcze długo będą.

Bo choć niemieccy kierowcy się ich pozbywają, to jednak te zatruwają nieustannie naszą planetę. Problem zatem przenoszony jest do krajów, które się rozwijają i to one muszą męczyć się z problemem, który ktoś pozbywa się lekką ręką. Całą sytuację zauważają krytycy takiego eksportu, którzy walczą o jego zaprzestanie.

Ich zdaniem sytuacja powinna być rozwiązywana w zupełnie inny sposób. Sytuację zauważa także Organizacja Narodów Zjednoczonych i ostrzega, że w taki sposób nie zwalczy się globalnego problemu. Dofinansowania do nowych aut powinny bardziej skupiać się na likwidowaniu z użytku starych pojazdów.

Polska zalałaby się… łzami

Nie jest żadną tajemnicą, że to właśnie z Niemiec do Polski napływa najwięcej starych i niepotrzebnych pojazdów, z których… my się cieszymy. Średni wiek samochodu z silnikiem typu diesel to 11 lat, a benzynowym 13 lat. Tak więc są to bardzo stare pojazdy, mocno wyeksploatowane, które trują nasze powietrze.

Gdyby faktycznie taki kraj jak Niemcy walczył w taki sposób z wysoką emisyjnością zanieczyszczeń, wówczas byłby duży problem. Kierowcy z Niemiec zapewne mieliby to wynagradzane finansowo, ale Polacy nie mieliby tak naprawdę czym jeździć.  Handlarze musieliby obrać zupełnie nowy kierunek sprowadzanych pojazdów, ale już zapewne nie aż tak opłacalny.