W odpowiedzi na lawinę komentarzy dotyczących nieciekawej według was fizyki jazdy w najnowszej odsłonie gry WRC 6, zaczęliśmy się zastanawiać, skąd bierze się ten ogromny pociąg do symulacji?
Umówmy się: jazda przed ekranem telewizora, czy komputera nigdy nie będzie tym samym, co za kierownicą prawdziwej rajdówki. I nie zastąpią nam tego żadne symulatory, wodotryski, fotele z przeciążeniami, czy hydrauliczne pedały. Najzwyczajniej w świecie sącząc gorącą herbatę w zimny październikowy wieczór nie znajdziemy się nagle na odcinku specjalnym Rajdu Sardynii.
Mam nadzieję, że wszyscy się ze mną zgodzą. I tutaj pragnę przejść do kolejnej kwestii: skoro ustaliliśmy już, że nie da się mieć w domu przenośnej rajdówki włączanej za pomocą przycisku, to po co tak namiętnie wyczekiwać na niewiadomo jak odwzorowaną fizykę jazdy?
W dzisiejszych czasach gra ma dawać przede wszystkim masę rozrywki i takie właśnie jest WRC 6. Siadamy przed telewizorem, podpinamy kierownicę, czy pada do konsoli i zaczynamy zabawę. Nie musimy przez dwie godziny ustawiać sprzężenia zwrotnego, następnie głowić się jak wystopniować skrzynię biegów, żeby na danym odcinku specjalnym urwać kolejną sekundę.
Taka gra już jest i naszym zdaniem nigdy więcej nie powstanie. Bo i po co? Dziś WRC 6 ma być grą, przed którą siadamy i możemy jechać. Poczuć się jak nasi bohaterowie, których zmagania tak uważnie śledzimy kilkanaście razy do roku.
Powiedzmy sobie szczerze: kto dziś może sobie pozwolić, na poświęcenie kilku godzin dziennie na zabawę z ustawieniami samochodu, tylko po to, żeby móc pochwalić się swoim kolegom jaki świetny czas zrobiliśmy na symulatorze. Ja rozumiem, że jest to fajne, ciekawe wyzwanie, którego chętnie bym się podjął.
Wybieram jednak WRC 6, które sprawia, że od początku do końca rozgrywki mam banana na twarzy i choć przez kilka chwil mogę poczuć się jak kierowca rajdowy z krwi i kości.