W ostatnim czasie przemysł motoryzacyjny wydaje ogromną fortunę na promocję samochodów elektrycznych oraz rozwój ich technologii. Wspierają to europejscy politycy rozdając dotacje na zakup aut na prąd, ale cała ta elektromobilna rewolucja może za chwilę zaliczyć bolesny upadek. Przestrzegają przed tym ekspercie Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów (ACEA).
Diesel skorzysta na rozdmuchanej promocji EV?
Tempo sprzedaży samochodów z wtyczką (plug-in) w ciągu trzech lat wzrosło w Europie o 110 proc. Jednak ACEA zauważa, że nie idzie za tym w parze rozrost stacji ładowania aut elektrycznych. 58-procentowy wzrost ładowarek może za chwilę okazać się kroplą w morzu potrzeb. Zwłaszcza, że zdecydowana większość (85 proc.) to wolne ładowarki, które ładują z mocą poniżej 22 kW, co nie sprzyja popularyzacji elektryków.
Eksperci zauważają, że popyt na EV osiągnie zaraz taki moment, w którym ludzie będą się bić o ładowarki. Zwłaszcza te szybkie. Wtedy w społeczeństwie wzrośnie frustracja i poczucie, że auta na prąd są niepraktyczne. To z kolei skieruje ich z powrotem do sprawdzonych samochodów na paliwa kopalne jak benzyna czy diesel.
Czy to ma w ogóle sens?
Ta prognoza stanowi nacisk na Unię Europejską, aby sfinansowała z pieniędzy podatników sieć szybkich stacji ładowania. Dotyczy to zwłaszcza biedniejszych krajów, bowiem te z najwyższym PKB mają najwyższą sprzedaż zarówno aut elektrycznych (80 proc.) i przyrostu ładowarek (75 proc.). Tylko czy więcej stacji ładowania zapewni większą sprzedaż elektryków w biedniejszych krajach? Wątpliwe, dopóki będą tak drogie.