Rząd Wielkiej Brytanii ogłosił, że od 2030 r. zakazana będzie sprzedaż nowych samochodów z silnikami Diesla i benzynowymi. To działanie ma na celu skierowanie konsumentów ku autom elektrycznym, ale ekipie Borisa Jhonsona coś poszło nie tak. Obywatele Zjednoczonego Królestwa zapowiadają, że nie zamierzają kupować żadnego samochodu na prąd.
Pogrzebali Diesla, nie pokochali prądu
Choć to Unia Europejska jest postrzegana jako przodownik działań zapobiegającym zmianom klimatu, to najbardziej radykalne kroki podejmują kraje spoza wspólnoty. Zakaz Diesla i benzyny będzie obowiązywał w Norwegii już w 2025 r., a 5 lat później dołączy do niej Wielka Brytania. Różnica polega jednak na tym, że Norwegowie już uwielbiają pojazdy na prąd, a ich sprzedaż już jest większa niż samochodów spalinowych. Zgoła inaczej sprawa ma się na wyspach i sami obywatele nie zamierzają niczego zmieniać.
Badanie przeprowadzone przez brytyjską firmę motoryzacyjną Kwik Fit obnażają jak bardzo ten kraj nie jest gotowy na zakaz Diesla i benzyny. Okazuje się bowiem, że zaledwie 8 proc. respondentów zadeklarowało, że ich następnym samochodem będzie elektryk. To wynik wręcz dramatyczny, który grozi poważnym kryzysem, jeśli do końca nadchodzącej dekady to podejście się nie zmieni. Wielka Brytania to jeden z największych rynków motoryzacyjnych na świecie i klęska elektryków właśnie tam może być dla producentów druzgocąca.
Dlaczego ludzie nie chcą elektryków?
Ankietowani podali szereg powodów, dla których nie rozważają zakupu samochodu elektrycznego w przyszłości. Najwięcej obaw budzi brak wystarczającej infrastruktury do ładowania przy najczęściej używanych przez respondentów trasach. Ten problem jako kluczowy przedstawiło aż 37 proc. uczestników badania. Niewiele mniej, bo 35 proc. odstrasza z kolei brak możliwości dalekich podróży na jednym ładowaniu. Trzeba pamiętać, że deklarowane zasięgi są możliwe jedynie przy ekonomicznej jeździe.
Od zakupu auta na prąd odwodzi też wysoka cena względem odpowiednika z silnikiem Diesla, benzynowym o zbliżonej wydajności. Tak odpowiedziało 33 proc. respondentów, choć należy oczekiwać, że za kilka lat ta różnica będzie się zacierać. Sporo osób, bo 30 proc. jest sceptycznie nastanwiona do elektryków, ponieważ nie widzi możliwości ładowania go w domu. Z kolei 26 proc. obawia się, że baterie szybko będą tracić swoje właściwości i rzeczywiste zasięgi skrócą się jeszcze bardziej.
Natomiast 18 proc. ankietowanych jasno stwierdziło, że po prostu wolą auta spalinowe. Prawie tyle samo (17 proc.) woli zaczekać aż elektryka sprawi sobie ktoś, kogo znają, aby móc zweryfikować informacje. Wśród najczęstszych zarzutów odnotowano też brzydką stylistykę aut elektrycznych (11 proc.) i brak wiary, że są bardziej ekologiczne (10 proc.). Co ciekawe, 9 proc. oznajmiło, że żaden elektryk nie ma takiej mocy, jakiej by potrzebowali.
Mogli to zrobić na odwrót
Wyniki badań jasno pokazują, że przed Wielką Brytanią przede wszystkim sporo pracy, jeśli chodzi o stworzenie infrastruktury. Inną sprawą jest edukacja społeczeństwa, które widzi więcej wad niż zalet w samochodach elektrycznych. Jeśli taka transformacja rynku motoryzacyjnego ma się odbyć bezboleśnie, to najpierw trzeba sprawić, aby ludzie chcieli tej zmiany. W Norwegii się udało i dopiero wtedy wprowadzono zakaz. Brytyjczycy na razie robią trochę odwrotnie, choć mają jeszcze trochę czasu.