Po ostatnich dwóch nagłośnionych przez media wypadkach znów zaczęto atakować kierowców ciężarówek. Oczywiście zgadzamy się z tym, że pijany Litwin taranujący samochody zasługuje na surowy wyrok, tak samo, jak kierowca, który nie udzielił pomocy poszkodowanym po tym, jak z jego naczepy spadł lód na szybę Skody. Chcę Wam jednak przybliżyć drugą stronę tego zawodu i problemu zalegającego lodu na naczepach.
W tym krótkim felietonie skupimy się na problemie leżącego śniegu na naczepach ciężarówek, za który tak krytykujecie kierowców zawodowych. Pani Agata Piekart, czyli pasażerka pechowej Skody, której mąż ucierpiał niedawno w wypadku, powiedziała w wywiadzie dla TVN, że kierowcom po prostu nie chce się wchodzić na te plandeki. Komentarz równie płytki, jak wiedza tej Pani na temat transportu ciężkiego. Skoro problem jest tak banalny i wystarczy, żeby się im zachciało, to może wystarczy ich zmotywować? Niestety nie jest to takie proste. Sprawa jest znacznie bardziej złożona, niż z tego bezmyślnego komentarza może wynikać.
Zacznijmy od kwestii posiadania uprawnień do pracy na wysokościach. A po kiego one kierowcy? A no właśnie po to, żeby mógł legalnie wejść na naczepę. W myśl obowiązujących przepisów praca na wysokościach to praca wykonywana na powierzchni znajdującej się na wysokości co najmniej 1 m. Wysokość zestawu (ciągnika i naczepy) nie może przekraczać 4 metrów, a z reguły jest niższa o kilkanaście cm. Pojawia się więc pierwszy problem. Druga sprawa, jeśli kierowca ma wymagane prawem uprawnienia i wozi ze sobą drabinę, to nie zawsze warunki na parkingu umożliwiają mu bezpieczne wejście na nią. Próbowaliście kiedyś postawić drabinę na zmarzniętym podłożu, a potem na nią wejść? Ja miałem przyjemność z taką drabiną zjechać w dół, na szczęście tylko z około metra wysokości. Może jeszcze zacznijmy kazać wozić kierowcom rusztowania? Składanie ich na mrozie może być kolejnym fajnym doświadczeniem. Biorąc pod uwagę powyższe czynniki, czy więc jest jakieś logiczne rozwiązanie? Jest i to bardzo proste.
Rozwiązaniem są specjalne rampy, pod które kierowca może podjechać zestawem i z nich bezpiecznie oczyścić naczepę ze śniegu i lodu. Jest tylko jeden haczyk. Takich miejsc w Polsce praktycznie nie ma. Nawet jeśli byłoby 10 takich ramp (nie wiem, czy jest chociaż 5), to dla wyobrażenia sobie skali problemu pomyślmy, że w samym 2017 roku zarejestrowano prawie 30 tysięcy nowych samochodów ciężarowych. Widzimy dysproporcję? Jak taka ilość ramp ma rozwiązać sprawę? Technicznie niewykonalne, żeby kierowca, który w ciągu dnia może jechać przez maksymalnie 9 godzin, poświęcał połowę tego czasu na dotarcie do najbliższej rampy. Nie ma to żadnego sensu, bo prawdopodobnie w trakcie jazdy do takiego punktu ten lód i tak spadnie. Rozwiązaniem dla kierowców zawodowych byłoby utworzenie dużej sieci parkingów wraz z takimi rampami. Niestety, Polacy nie nadążają z budową odpowiedniej ilości autostrad, parkingów dla ciężarówek z podstawowym zapleczem sanitarnym, a co dopiero takich obiektów. Bardzo szybki rozwój branży transportowej w naszym kraju doprowadził do tej chorej sytuacji. Obecnie pozostaje wszystkim specjalistom od alpinizmu, piłki nożnej, transportu ciężkiego i kilku innych dziedzin, w których jesteśmy najmądrzejsi jako naród, po prostu ugryźć się w język i liczyć, że z czasem przystosujemy nasze drogi do wymagań, jakie stawia przed nami XXI wiek.
Tekst: Chwist Izaak
Tagi: ciężarówki, tiry, transport