Wypadek, w który Seicento Sebastiana Kościelnika zderzyło się z kolumną rządową przewożącą Beatę Szydło, wstrząsnął Polską. Grubo ponad trzy lata temu wszyscy mówili właśnie o tej sprawie. Ta w końcu znalazła swój finał w sądzie.
Złośliwi od razu wiedzieli, jaki będzie wyrok. Wypadek musiał być przecież winą kierowcy Seicento. Przecież funkcjonariusze BOR, czy SOP są święci i nie popełniają błędów. Oni nie powodują wypadków. Przecież to przeszkody nagle wyrastają na drodze, drzewa i słupy pojawiają się znikąd, a pozostali uczestnicy ruchu drogowego zawsze akurat urządzają sobie przy nich wyścigi i polują na limuzyny.
Po ponad trzech latach sąd wydał w końcu wyrok. Wypadek jest winą kierowcy Seicento, bo nie zachował ostrożności na drodze. Tak przynajmniej twierdzi sąd. Jest wina, musi być też kara. A że politycy i przedstawiciele rządowych służb to zazwyczaj osoby żyjące w skrajnej biedzie i głodzie, to…
To kierowca Seicento musi wypłacić i Beacie Szydło i funkcjonariuszowi BOR po tysiącu złotych nawiązki. Co ciekawe. Sąd przyznał, że kolumna nie była uprzywilejowana, więc nie dotyczyły jej żadne szczególne prawa. Zatem gdzie tu wina kierowcy, który przepuścił pierwsze auto? I kierowca BOR też został uznany winnym. Wyprzedzania na podwójnej ciągłej. On natomiast na ten moment nie dostał żadnej kary.
Sebastian Kościelnik był wyrokiem wyraźnie zdziwiony. Kierowca Seicento zastanawiał się jak to jest, że kolumna nie była uprzywilejowana, a pomimo tego i tak w wypadku stwierdzono jego winę? Obrońca kierowcy już zapowiedział apelację. – Nie może być tak, żeby kierowcy pojazdów nieuprzywilejowanych taranowali inne samochody na drodze – mówił po procesie obrońca.