O Grand Prix Wielkiej Brytanii 2021 będzie się mówiło bardzo długo. Powiedzieć, że ten wyścig był kontrowersyjny, to jak nie powiedzieć nic. Formuła 1 musi zmierzyć się z piwem, którego sama sobie nawarzyła. Rasizm, hejt, nienawiść – na pewno nie tak powinno to wyglądać.
Formuła 1 od lat (podobno) walczy o równość. O to, aby nie pojawiał się rasizm, hejt, czy nienawiść. Niestety, w tym samym momencie ich media społecznościowe stały się wylęgarnią obrzydliwości. Niektórzy ewidentnie się zapomnieli. Komentując na Facebooku, czy Twitterze czują się bezkarni. Ludzie, na miłość boską, czy wam się coś poprzewracało w głowach? Skąd to się bierze? Skąd całe to obrzydliwe ujadanie?
O Grand Prix Wielkiej Brytanii można by napisać wiele. Sytuacja z pierwszego okrążenia będzie omawiana jeszcze przez długi czas i pokazywana z setek kamer. Jedni zajmą stanowisko zbliżone do Red Bulla, drudzy do Mercedesa. Każdy ma tu jakieś swoje racje. Eksperci i kibice będą przychylać do jednej ze stron, zależnie od tego, komu kibicują. W takich sytuacjach często nie możesz być obiektywny. To znaczy nawet nie potrafisz popatrzeć na temat obiektywnie, bo sympatie kibicowskie podświadomie przesłaniają ci logikę i fakty.
Formuła 1 bez szacunku?
– Jedyne, co zmieni ten weekend, to doda ognia do naszej walki o mistrzostwo – powiedział po wyścigu szef Red Bulla, Christian Horner. – Do tanga trzeba dwojga. Tych dwoje nie chciało zostawić drugiemu nawet cala miejsca. Widzieliśmy podobne sceny w każdej wielkiej walce dwóch wybitnych jednostek w całej historii F1. Najważniejsze, że Max wyszedł z tego cało – mówił szef Mercedesa, Toto Wolff.
– Widziałem go z boku i przesunąłem się w prawo, do szczytu zakrętu. Jechaliśmy obok siebie i widziałem, że on nie ma zamiaru odpuścić. Po prostu wjechaliśmy razem w ten łuk i wtedy doszło do kolizji. To ciężkie – nigdy nie chcesz wygrywać w takich okolicznościach – mówił Lewis Hamilton. – Przede wszystkim, cieszę się, że ze mną wszystko OK. Jestem zawiedziony. Uważam, że kara nie była adekwatna i nie było sprawiedliwości po tym niebezpiecznym ruchu Lewisa. Oglądanie jego celebracji mnie bolało. To było niesportowe zachowanie i brak szacunku – stwierdził Max Verstappen.
Co łączy wszystkie te cztery wypowiedzi? Jedna jest bardziej agresywna, druga spokojniejsza… ale łączy je to, że nie ma tu nienawiści, ani hejtu. Nie mówiąc w ogóle o rasizmie. Możesz mieć inne zdanie na jakiś temat i kompletnie się z kimś nie zgadzać. Możesz być jego największym rywalem. Natomiast na miłość boską – czy wtedy musimy zachowywać się jak zwierzęta? Czy wtedy potrzebne jest tak obrzydliwe ujadanie i pokazywanie swoich najgorszych cech?
Kogo wina?
Sama analiza tego zdarzenia sprawia mi małą trudność. Patrzę na to szerzej, spoglądając też na to, co działo się w poprzednich wyścigach. Max Verstappen zachowywał się tam bardzo agresywnie. Wydaje mi się, że Holender w pewnym momencie obrał sobie pewną strategię i zauważył, że rywale odpuszczają, zwalniają, odsuwają się. Ufają swojej logice, chcą bezpiecznie zakończyć wyścig. Po prostu mu ustępują.
Było naprawdę wiele momentów, w których Max popisał się bezczelnością. Ona w tych przypadkach dobrze mu wychodziła. Wpychał się, obierał bardzo agresywną linię. Jego rywale nie chcieli brać w tym udziału. Max ich zamykał, bo ten drugi musiał w końcu odpuścić. Wiele z tych sytuacji mogło zakończyć się bardzo poważnym wypadkiem. Wystarczy, żeby rywal nie odpuścił i został w swojej linii.
Verstappen zrobił to już tyle razy, że chciał zrobić to również na Silverstone. Hamilton widział go obok. Mógł nawet widzieć, że jest przed nim. Natomiast Brytyjczyk tym razem nie chciał go ot tak przepuścić, zwolnić i pozwolić mu przejechać obok siebie, stchórzyć. Przesunął się w prawo, w kierunku wierzchołka zakrętu. W tym samym momencie Max był przekonany, że jego strategia znowu się powiedzie i znowu wystraszy swojego rywala. Agresywnie chciał wejść we wierzchołek zakrętu będąc pewnym, że Lewis się wystraszy i po prostu go tam wpuści. Ale tym razem go nie wpuścił. Bo nie musiał…
Ciężko powiedzieć jednoznacznie… Formuła 1 pełna była takich wydarzeń
Zupełnie inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby Max był chociażby pół długości bolidu przed swoim rywalem. Wtedy również byłoby to bardzo agresywne, natomiast poniekąd uzasadnione. Holender po prostu zamknąłby mu drzwi. Ale nie był przed nim na tyle, żeby wjechać w jego tor jazdy. Efekt? Max po prostu wjechał na Lewisa i wyleciał z toru.
OK – Lewis też być może nie zachował się odpowiednio. Zaczął przycinać do wierzchołka zakrętu, ale mógł przyciąć jeszcze bardziej. Z drugiej strony Max nie musiał przycinać wcale i mogli po prostu przejechać ten łuk obok siebie. Takie sytuacje zdarzały się już milion razy, chyba nie musimy nikomu tego tłumaczyć. Można we dwóch przejechać zakręt obok siebie. Wystarczy, że ten jeden wejdzie we wierzchołek zakrętu, ale później nie wypuści na tarkę i zostanie powiedzmy w połowie toru na wyjściu – po prostu zostawi miejsce drugiemu. Drugi z kolei najpierw nie może wejść we wierzchołek a potem może wypuścić daleko na tarkę.
Efekt? Dwa bolidy przejeżdżają zakręt obok siebie. Zresztą dokładnie tak stało się pod koniec wyścigu, kiedy w bliźniaczej sytuacji Hamilton wyprzedził Charlesa Leclerca. Dokładnie tak należało to zrobić. Tyle, że w tej sytuacji obaj panowie zachowali się spokojnie, a Charles za wszelką cenę nie chciał ścinać do wierzchołka zakrętu i zamykać drzwi Lewisowi, kiedy nie był w pełni przed nim. Mam wrażenie, że Max może źle ocenił sytuację. Może myślał, że ich bolidy już się nie „zazębiają”? A może – jak mówiłem wcześniej – był pewny, że Lewis znowu odpuści gaz i po prostu go tam wpuści.
Wypadek, który zaogni sytuację. Formuła 1 będzie jeszcze bardziej zacięta
Efekt końcowy był taki, że dwa Lewis uderzył w Maxa w taki sposób, że Holender wyleciał z toru. Nad słusznością 10-sekundowej kary można by tu dyskutować. Natomiast ja jestem przekonany, że nawet, gdyby dostał 15, albo 20 sekund, to i tak by wygrał ten wyścig. Po prostu tryb „hammertime” byłby włączony wcześniej i mocniej. Jestem pewny, że skończyłoby się identycznie.
Wiem, że zdecydowana większość z was nie zrozumie tu mojej argumentacji, bo 90% kibiców w aktualnej F1 nienawidzi Hamiltona za jego osiągnięcia. Natomiast spróbujcie zadać sobie pytanie – gdzie w tej sytuacji Brytyjczyk miał zniknąć? Nagle facet zaczyna na ciebie agresywnie zjeżdżać. Jakie masz opcje? Teleportować się? Zniknąć? Jasne – ktoś bezczelnie na ciebie zjeżdża, więc możesz – o ile zdążysz – zahamować i go wpuścić w linię, którą on sobie wymyślił. Ale problem jest wtedy, kiedy nie chcesz go tam wpuścić… bo przecież nie musisz – jedziesz swoją linią…
Przełóżcie to na zwykła drogę. Np. na autostradę albo drogą ekspresową. Są dwa pasy ruchu, dwie linie jazdy. Możesz przejechać zakręt obok siebie? No możesz. Jeden samochód jedzie lewym pasem, drugi prawym. Ten który wyprzedza, musi się upewnić, że już wyprzedził, żeby zmienić pas. Kiedy ostatnio widzieliście sytuację, w której jadą dwa samochody i ten z lewego pasa nagle wjeżdża w samochód na prawym pasie, bo akurat takie miał widzimisię. Jasne, droga i zwykły ruch to nie Silverstone i wyścig F1. Ale chyba rozumiecie pewną analogię…
Formuła 1 wpisała się w modę?
Co do radości Lewisa na mecie, no cóż. Jestem przekonany, że w drugą stronę sytuacja wyglądałaby identycznie. Wyobraźcie sobie wyścig na Red Bull Ringu i Hamiltona wypadającego w barierę na pierwszym okrążeniu przed pomarańczową armią Verstappena. Dostaliby spazmów ze szczęścia. Zresztą nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że Max po wygraniu takiego wyścigu nie cieszyłby się z setkami tysięcy ludzi w pomarańczowych koszulkach i czapeczkach. Zachowałby się dokładnie tak samo, jak Lewis zachował się w Wielkiej Brytanii – jestem o tym święcie przekonany.
Ale ludzie znów podnieśli alarm, bo narzekanie na „Angoli” jest ostatnio modne. Modne stało się już na piłkarskim Euro. Znowu pojawiła się okazja, to przecież znowu można im pojechać, że zachowują się jak zwierzęta itd. Co za hipokryzja… przyganiał kocioł garnkowi. Taka jest teraz moda, więc można sobie poużywać. Chociaż, słowo „można” nie zawsze pasuje do sytuacji. Bo to, co wyczyniają niektórzy kibice, w tym ci z polski, woła o pomstę do nieba.
Ja rozumiem, że wasz faworyt przegrał i jesteście rozczarowani. Natomiast nigdy nie zrozumiem tak obrzydliwego hejtu, nie mówiąc o rasizmie. Nie przytoczę tu komentarzy, które da się przeczytać od wczoraj na profilach w mediach społecznościowych F1. Sam nie należę zresztą do tych, którzy we wszystkim widzą rasizm, co też jest ostatnio modne. Jest zupełnie odwrotnie. Denerwuje mnie cała ta ideologia BLM, klękanie przed meczami, denerwują mnie zarzuty odnośnie bajki „Murzynek Bambo” itd. Wszystko to są dla mnie bzdury.
Są pewne granice
Natomiast bzdurą nie jest dla mnie to, że jawnie ktoś obraża drugą osobę przez jej kolor skóry. Tak samo bzdurą nie jest dla mnie obrażanie drugiej osoby przez jej wyznanie religijne, płeć, narodowość, niepełnosprawność, albo orientację seksualną. Nie mówię o tych wymysłach, w których lewicowi aktywiści we wszystkim widzą rasizm i homofobię. Mówię o sytuacjach takich, jak po wczorajszym Grand Prix Wielkiej Brytanii, w których niektórzy zrobili sobie używanie, porównując Hamiltona do pewnego zwierzęcia, czy też określając do słowami, których tutaj po prostu tutaj nie przytoczę, bo nie wolno tego robić.
Ludzie, zastanówcie się czasami co wy piszecie. Możemy mieć różne poglądy, możemy się nie zgadzać. W przypadkach sportu jest to szczególnie widoczne, bo przecież jeden kibicuje jednej drużynie, a drugi drugiej. Formuła 1 też taka jest. Możemy mieć innych idoli, faworytów, ulubieńców. Ale naprawdę, uważajmy na słowa, bo nikt w sieci nie jest anonimowy i bezkarny. Zresztą, tu nie chodzi o samą ewentualną karę. Chodzi o to, aby zachowywać się w jakkolwiek cywilizowany sposób.
Czy dam się pokroić za to, że to nie Lewis był tutaj winny? No nie, nie dam się pokroić, bo aż tak mi na tym nie zależy. Mówimy o „obrzydliwie” bogatych ludziach, którzy mają wszystko na skinienie palca i co tydzień, czy dwa ścigają się najbardziej zaawansowanymi konstrukcjami świata na najlepszych torach na różnych kontynentach. Trzeba pamiętać o tym, że to jest tylko sport. Nie dam się pokroić ani za Hamiltona, ani Verstappena, bo nie zmieni to w moim życiu absolutnie niczego. Słucham po prostu opinii dwóch stron i każdy ma swoją rację. Jak powiedział Toto Wolff, do tanga trzeba dwojga i obaj panowie może tu przesadzili.
Może nie mam racji?
Zresztą od razu w studio po wyścigu eksperci też mówili, że to nie jest takie zero-jedynkowe, jak się wydaje. I ten i ten mógł zachować się inaczej. Ale tym wypadkiem śmierdziało już co najmniej od kilku wyścigów i do tego w końcu musiało dojść. Ścierali się w tylu zakrętach w tym sezonie i tak wiele razy było już tak blisko, że to w końcu musiało się wydarzyć.
Nie mówię, że w mojej opinii na pewno mam rację. Ale tak po prostu podpowiada mi logika. Jeśli ktoś logicznie wytłumaczy mi dlaczego Hamilton jest winny i za co zbiera takie bęcki, to może nawet w to uwierzę i zrozumiem. Natomiast mojego zdania na pewno nie zmieni to, że ktoś go obraża za kolor skóry, jednocześnie nie podając nawet pół argumentu potwierdzającego to, że to wyłącznie Lewis tu zawalił.