To już jutro, 14 lipca, ogłoszony zostanie „Zielony Ład”. Unia Europejska prawdopodobnie wyda tym samym wyrok śmierci na wszystkie samochody spalinowe – napędzane benzyną, czy paliwem typu diesel. Milion Polaków straci przez to pracę?
W skrócie, jak tłumaczy „Interia”, limit emisji CO2 prawdopodobnie zostanie zredukowany o 60% do 2030 i o 100% do 2035 roku. To oznacza, że takie paliwa, jak diesel i benzyna nie będą już potrzebne. Ta decyzja, a raczej jej późniejsza realizacja, będzie oznaczała koniec motoryzacji, jaką znamy. To będzie koniec samochodów spalinowych na naszej planecie.
Oczywiście taka decyzja nie ma żadnego logicznego uzasadnienia – nie ma sensu. A w Polsce, to już w ogóle. Są jak zwykle piękne bajki o zeroemisyjności, które trzeba sprzedawać zwykłym ludziom. Niech wierzą, że to coś dobrego, prawda? Moje pytanie – skąd wezmą się baterie do tych wszystkich samochodów? Kto i z czego je wyprodukuje? Skąd weźmie się prąd do tych aut? Badania wykazują, że w momencie wypuszczenia samochodów na drogi ten elektryczny już zostawił większy ślad na środowisku, niż chociażby diesel.
Problem w tym, samochód elektryczny może i stanie się lepszy dla planety. Natomiast to nie jest żadna rewolucja, nie jest to żaden przełom, ani jakaś kolosalna różnica w napędach. Jakby to nazwać – suma szkód i wyprodukowanych zanieczyszczeń środowiska na jeden samochód jest podobna. To znaczy w momencie wyprodukowania samochodu elektrycznego i spalinowego, o wiele więcej zanieczyszczeń przyniosła produkcja elektryka. W trakcie jazdy ta szala zaczyna się wyrównywać i zrówna się po ok. 3-4 latach użytkowania auta – potem elektryk będzie już zdrowszy dla planety.
Więc po co ta zmiana?
Ale o czym my tutaj mówimy? Próbuje się nam wmówić, że samochód elektryczny to bajka, złoto. Że nigdy nie zostawi żadnego śladu, że jest zeroemisyjny. Z drugiej strony wmawiają nam, że silniki spalinowe to przekleństwo. Tymczasem różnica między tymi napędami jest znikoma, jeśli chodzi o realne zanieczyszczenie środowiska. Tym bardziej w kraju takim, jak np. Polska, w którym energetyka jest oparta w znakomitej większości o węgiel.
Za tym pomysłem stoi potężne lobby. Decyzja została już podjęta i nie mamy na nią wpływu. Jeśli 14 lipca Unia ogłosi wszystkie te zmiany, to będzie prawdziwy wstrząs. Wstrząs również dla polskich fabryk, zakładów, dla ludzi, którzy stracą pracę, bo samochody spalinowe i wszystkie potrzebne do nich podzespoły nie będą już potrzebne. Oczywiście to kwestia na pozór odległa. Może 8, 9, może 14 lat. Natomiast z punktu widzenia globalnego, ten czas to jak pstryknięcie palcami. I według ekspertów przekształcenie tej produkcji na taką potrzebną przy samochodach elektrycznych jest w tym czasie nierealne.
Polscy eksperci poruszają też wiele innych, bardzo interesujących spraw. Np. to, że nie mamy odpowiedniej infrastruktury ładowania, a jej budowa zajmie raz, że bardzo dużo czasu, a dwa, że kosmiczne pieniądze. O tym, że w Polsce nie przyniesie to też bardziej ekologicznego rozwiązania już mówiliśmy. Ale jest też jeszcze jedna sprawa – nas na tą elektromobilność po prostu nie stać. Niech się bawią Francuzi, Niemcy, czy Norwegowie. Nas na to nie stać.