Grupa speed robi swoje. Mają konkretne wytyczne, więc zajmują się tymi, którzy przekraczają prędkość. Ale czy zawsze to powinno tak wyglądać? Czy ograniczenia prędkości w naszym kraju nie są zbyt niskie?
Ograniczenia prędkości to od bardzo wielu lat temat sporny. Według wielu są zdecydowanie zbyt niskie. I chyba rzeczywiście trochę tak jest. Jasne – grupa speed ma dużo roboty i dla nich to pewnie fajnie, ale… nie jesteśmy do końca pewni, czy tak to powinno wyglądać.
OK – nie poruszymy tym tekstem świata i na jego podstawie pewnie nikt nawet nie pomyśli o tym, aby podnieść te limity. Tak czy inaczej, warto przeanalizować ten temat. Grupa speed zatrzymała 11 listopada kierowcę na DTŚ. Jechał 160 km/h, a na omawianym odcinku obowiązuje ograniczenie do 70 km/h. Niby sytuacja jasna i klarowna – przekroczenie prędkości aż o 90 km/h.
Z tym, że akurat na tym odcinku w Zabrzu… no cóż. Mamy aż trzy pasy w jednym kierunku. Droga jest szeroka, stosunkowo prosta, nie ma ciasnych i ostrych zakrętów. Naprawdę to coś złego, że ktoś pojedzie sobie tam, powiedzmy, 125 km/h? Przecież to stosunkowo bezpieczna prędkość – oczywiście na takiej drodze.
Tymczasem, według rozprawianych przez rząd przepisów, jazda z taką prędkością na tym odcinku zakończyłaby się utratą prawa jazdy. Rząd bowiem chciał/chce (ciężko powiedzieć), aby każde przekroczenie prędkości o 50 km/h na każdej drodze oznaczało utratę uprawnień. Jadąc sobie spokojnie 125 km/h, przez taką DTŚ z trzema pasami ruchu w jedną stronę, ktoś straciłby prawko.
Ograniczenia prędkości są zbyt niskie
OK – nie uratowałoby to naszego delikwenta, który jechał 160 km/h, ale zawsze lepiej przekroczyć prędkość o 30, czy 40 km/h, niż o 90… Takich przykładów są dziesiątki, setki, a może i tysiące. Tysiące odcinków, po których można w bezpieczny sposób jechać szybciej i nie narażać się na mandaty.
Powiecie, że bezpieczeństwo itd. Czy aby na pewno? A co z Niemcami, u których na autostradach nie obowiązują ograniczenia prędkości? Na kapitalnie rozwiniętych autostradach, którymi dojechać można praktycznie wszędzie, nawiasem mówiąc. Teoretycznie, hulaj dusza, jedziesz ile chcesz. I co? W ubiegłym roku w Niemczech na drogach zginęło nieco ponad 3 tysiące osób. Dokładniej 3090. To nie jest jakiś wyjątek, w 2017 było ich 3180. Powiedzmy zatem, że zazwyczaj jest to nieco ponad 3 tysiące.
A w Polsce? W ubiegłym roku było 2897 ofiar śmiertelnych wypadków drogowych. Mamy zatem różnicę 200 osób. Z tym, że różnicę robi przelicznik. W Niemczech na drogach ginie średnio 40 osób na milion mieszkańców. W Wielkiej Brytanii 28. A w Polsce… 75. Kwestia nie leży w ograniczeniach prędkości, bo i tak nikt ich nie przestrzega, chyba że widzi fotoradar, albo patrol policji. Różnicę robi kultura jazdy, odpowiednie wychowanie, szkolenie kierowców.
Kilka lat temu byłem na Rajdzie Monte Carlo. Jedno z moich spostrzeżeń było takie, że czasami wręcz ciężko było dobić do cyferki z ograniczeniem prędkości. Wiecie, było ograniczenie np. do 60, ale droga była tak wąska i kręta, że jechałem tam 40 i wydawało się szybko. Takich przypadków było więcej. Ale no cóż, jest potworna dziura budżetowa, z czegoś trzeba ratować.