Elektryczna ciężarówka? A komu to potrzebne? Po co komu do pracy pojazd, który po kilku godzinach się rozładuje i potrzebny będzie następny? Kiedy inni producenci przerzucają się na wodór, Volvo robi ciężarówkę na baterie.
Na wodór stawiają m.in. Mercedes i Hyundai. Oni uznali, że technologia ogniw paliwowych bardziej im się przyda w przyszłości. Inaczej robi Volvo. Szwedzki producent rozwija auta na prąd. W 2022 roku zadebiutuje… elektryczna ciężarówka. Jakie będą Volvo FH, FM i FMX?
Masa całego zestawu nie będzie mogła przekraczać 44 ton. To pokrywa się z przepisami, natomiast dla przewoźników ze wschodu już to może być pierwsza kwestia, która ją wyeliminuje. Ale najważniejszy jest zasięg, a ten ocenia się na około 300 kilometrów.
Kto normalny kupi sobie ciężarówkę, która przejedzie 300 kilometrów, a potem trzeba będzie ją ładować kilka godzin? Oczywiście Volvo ma rozwiązanie – takie elektryczne cuda mają być wykorzystywane tylko w transporcie regionalnym, albo przy budowach w miastach.
No jasne – firmy z przyjemnością kupią sobie nową ograniczoną flotę, która przyda im się tylko w połowie, czy tam 1/3 prac. No bo przecież jak trzeba będzie zajechać gdzieś dalej, albo ciężarówka będzie musiała wykonać kilka kursów dziennie po tym mieście, no to już się nie nadaje. Zasadnicze, proste pytanie – po co?
Ostatnio pisałem artykuł na ten temat, stwierdziłem w nim, że samochody elektryczne i ich duże ograniczenie ładowania/zasięgu to temat zero-jedynkowy. To wada i tyle. Wada, której spalinówki nie mają. A ciężarówka ma na siebie zarabiać, ma jeździć cały dzień po budowie – po towar i z powrotem. I co – zamiast jednej sprawdzonej, która kolejnego dnia równie dobrze może pojechać na drugi koniec kraju, nagle ktoś ma kupić z całą pewnością droższą, ograniczoną elektryczną? Po co?