Można się zastanawiać, czy to rzeczywiście efekt nowych przepisów. Ale warto zadać sobie pytanie – czy ten wypadek wydarzyłby się, gdyby nie zmiany? No właśnie – chyba by się nie wydarzył i to jest problem.
Skąd ten wypadek? Czy stoją za nim nowe, nie do końca zrozumiałe i mądre przepisy? Przeanalizujmy sobie sytuację – jedzie samochód, dojeżdża do przejścia dla pieszych i widzi parę osób, które zamierzają wejść na pasy. W normalnej sytuacji to piesi musieliby się zatrzymać i poczekać. Oni mają krótszą drogę hamowania. Wystarczy się zatrzymać, poczekać aż przejadą auta i przejść – tyle w temacie.
I tak to wyglądało do tej pory. Bo kierowca miał ustąpić pierwszeństwa wtedy, kiedy pieszy już był na przejściu. I to jest logiczne. Natomiast nowe przepisy logiczne już nie są. Nie są też w 100% jasne, bo mamy określenie pieszego wchodzącego na przejście. Co to znaczy pieszy wchodzący na przejście? Że ma jedną nogę nad pasami? Zaczyna wykonywać krok? Jest metr od przejścia ale nie staje, tylko dalej idzie?
Trąbiło się w mediach, że pieszy ma zawsze pierwszeństwo. Cały czas, codziennie powtarzało się ludziom, że pieszy ma pierwszeństwo i koniec. W przepisach doszedł też zapis, że trzeba przed przejściem zmniejszyć prędkość, aby nie narazić pieszego wchodzącego na przejście na niebezpieczeństwo. Co samo w sobie jest niezbyt mądre, bo to pieszy powinien zwolnić, zatrzymać się i zachować uwagę, aby nie narazić się na niebezpieczeństwo.
No ale co – facet się nasłuchał, zobaczył pieszych wchodzących na przejście i się zaczęło. Dał po heblach, samochód ledwo wyhamował, a drugi się w niego władował. I dokładnie tak wyglądają nowe przepisy. Kierowcy mają wyczyniać jakieś piruety i robić bóg wie co, kiedy tylko zobaczą kogoś przy przejściu. To nic, że będzie gięta blacha. A pieszy tylko przejdzie z uśmieszkiem i powie pod nosem: co za kretyni… nawet nie potrafią zahamować, żebym mógł sobie przejść.