Koronawirus odbija się coraz szerszym echem w świecie motorsportu. Coraz większe problemy z chorobą ma również światek Formuły 1. Czyżby Grand Prix Australii było zagrożone?
O aktualnej sytuacji niech świadczy to, co dzieje się w MotoGP. Ze względu na wirusa odwołano tam dwie pierwsze rundy dla królewskiej klasy. O ile druga w Tajlandii ze względu na położenie geograficzne jest „usprawiedliwiona”, tak pierwsza w Katarze? No cóż…
Ale koronawirus może również odcisnąć piętno na Formule 1. Ze względu na epidemię choroby, na polach startowych może zabraknąć czterech zespołów – Ferrari, Alpha Tauri, Alfy Romeo oraz Haasa. Wszystkie te teamy mają coś wspólnego z Włochami (Ferrari i Alpha mają tam siedziby, a Alfa Romeo i Haas korzystają z włoskich silników), a to tworzy problem – mogą nie być one wpuszczone do Australii.
Głos w sprawie zabrał już m.in. Franz Tost, szef Alpha Tauri. Stwierdził on, że taki układ stawki w Australii byłby wielce niesprawiedliwy. Czy zatem Grand Prix Australii jest zagrożone? Wydaje się, że tak. Do wyścigu jeszcze dwa tygodnie i wiele może się zmienić, natomiast chyba nikt nie wyobraża sobie, że weekend wyścigowy pojedzie w składzie sześciu teamów.
To rodzi spekulacje, skoro rundy odwoływane są w MotoGP, w Katarze i Tajlandii, to nie widzimy powodu ku temu, aby nie zostały odwołane również w F1 w Bahrajnie i Wietnamie. Biorąc pod uwagę ten fakt oraz zawirowania wokół Australii i przełożone Grand Prix Chin, może okazać się, że sezon F1 ruszy dopiero w maju w Holandii!