W środowy wieczór nadeszła tragiczna wiadomość dla wszystkich miłośników piłki nożnej – w wieku 60 lat zmarła ikona sportu, Argentyny i Napoli – Diego Armando Maradona. Przez wielu uznawany za boga futbolu sportowiec, równolegle do swojej największej pasji, miał także słabości. Wśród nich znalazły się rzecz jasna, samochody.
Najwspanialsze lata Diego Maradony przypadły oczywiście na okres gry w Napoli. Argentyńczyk na południu Włoch uznawany był nie tylko „za swojego”, co w tym regionie Italii jest czymś szczególnym. On był po prostu bogiem. Oznaczało to również, że mógł skonfigurować dowolną kolekcję samochodów w swoim garażu, według własnego uznania.
Kariera Diego Maradony, niewątpliwie jednego z najlepszych piłkarzy wszechczasów, była wybuchowa, nieprzewidywalna, pełna zwrotów i skandali. Kolejnym strzelonym bramkom towarzyszyła żelazna chronologia, przemiana od nieśmiałego kopacza w Villa Fiorito, po boga futbolu. A temu wszystkiemu towarzyszyły kolejne samochody.
Pierwszy samochód z salonu – Fiat Europa 128 CLS
Kupił go na wigilię 1982 roku, jeszcze zanim zostawił mistrzowskie Boca Juniors (Argentyna) na rzecz przenosin do FC Barcelony. Ten samochód towarzyszył mu w ostatnich miesiącach spokojnego życia przed ogromną sławą, która czekała go w Europie.
Jednak już na tym etapie Maradona był młodzieżowym mistrzem świata, grał w kadrze narodowej, a nawet zdobył mistrzostwo Argentyny z Boca. „Boski Diego” sprzedał samochód dwa lata później, a jego ostatnie ślady sięgają 2009 roku, kiedy odnaleziono go w Salto, tuż nieopodal Buenos Aires.
Porsche 924 – kura znosząca złote jaja
Jeszcze przed przenosinami do Barcelony Maradona pozbył się drugiego ze swoich samochodów. Porsche 924 kupił „z drugiej ręki”, gdy miał zaledwie 19 lat. Od momentu jego przenosin na Stary Kontynent Porsche pozostawało w rękach kolekcjonerów, którzy utrzymywali samochód w idealnym stanie.
W 2010 roku szwedzki portal aukcyjny informował o czarnym Porsche 924, które gwiazdor sprzedał w 1982 roku. Wówczas Maradona był selekcjonerem reprezentacji Argentyny, a samochód osiągnął niebotyczną sumę 500 000 dolarów (1,8 mln zł).
Prezent od fanów – Mercedes-Benz 500 SLC
Wdzięczni za osiągnięcia i gabloty pełne trofeów fani Boca Juniors podarowali mu w 1980 roku czerwonego Mercedesa-Benza 500 SLC. Pod maską wybrzmiewał fantastyczny silnik V8 o mocy 237 KM, a wyprodukowanych zostało tylko 1133 egzemplarze. Co ciekawe, auto zostało zakupione u dealera… Juana Manuela Fangio. Według niektórych wersji, 5-krotny mistrz świata Formuły 1 własnoręcznie dostarczył Maradonie samochód.
Ostatnim razem, gdy wystawiono go na sprzedaż jako przedmiot kolekcjonerski w październiku 2011 roku, jego cena wynosiła 50 000 dolarów (187 tys. zł).
Ferrari z Napoli i kolorystyczny dylemat
W 1987 roku Maradona miał już status boga futbolu. A to głównie za sprawą kibiców Napoli, którzy doczekali się upragnionego Scudetto (mistrzostwa Włoch) i Pucharu Włoch właśnie dzięki Maradonie. Po raz pierwszy w historii Włosi z biednego południa poczuli się lepsi od północy.
Za boga uznawali go także wszyscy Argentyńczycy i cała reszta świata, która oglądała Mistrzostwa Świata w 1986 roku. To był najlepszy Maradona, cieszący się maksymalną chwałą i uznaniem.
W tym czasie zdecydował się dorzucić do swojej kolekcji dwa Ferrari, ale miał już pewne wymagania. Warunek, o który Diego poprosił swojego przedstawiciela brzmiał tak: „Samochód musi być czarny”. Podobno sam Enzo Ferrari był odpowiedzialny za zmianę tradycyjnego Rosso Corsa na Testarossie piłkarza. Marka przyjęła wyraźną prośļe o zmianę lakieru i tym samym samochód opuścił fabrykę z kolorem o nazwie Glasurit Nero Met 901 / C. Wcześniej ten wyjątek zastosowano tylko dla Sylvestra Stallone, a po Maradonie przydarzył się już tylko Michaelowi Jacksonowi i Michaelowi Jordanowi.
Drugie Ferrari to kultowe F40, które powstało na upamiętnienie 40. urodzin marki z Maranello. Budżet rzecz jasna nie był problemem, jednak tym razem Enzo nie zgodził się, aby model wyjechał z fabryki z czarnym lakierem. Diego jakoś to przełknął i dorzucił do garażu czerwone F40.
Gdy Diego odebrał samochód, pierwsze co zrobił, to zaczął szukać zestawu stereo. Panowie z Ferrari wyjaśniali mu, że to samochód wyścigowy, że nie ma stereo, klimy, ani nic z tych rzeczy. Maradona odparł tylko: „Więc włóżcie go sobie w dupę”.
U szczytu ostentacji
W 2012 roku po przygodzie z kadrą Argentyny (wówczas jeździł Mini Cooperem S), Maradona przeniósł się do Dubaju, który wprowadził go w nową erę. Z jednej strony mieliśmy Maradonę jeżdżącego imponującą hybrydą BMW i8. Z drugiej widziany był w najbardziej wyrafinowanym Rolls-Royce Ghost, z 6,6-litrowym silnikiem V12 i 570 KM.
Po odejściu ze stanowiska trenera Al Hujairah w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, gdy Maradona stracił szanse na awans do 1. ligi, wylądował na Białorusi. Przybył do Dynama Brest, gdzie został wiceprezydentem klubu. Jego rolą miało być „nadzorowanie strategicznego rozwoju klubu”. Jako powitalny prezent otrzymał… wojskową amfibię.
Mięśnie ze snu
– To jest ten kolor, tato! Uwielbiam to, widziałeś, jak ryczy?”. Chodziło oczywiście o imponujący 3,6-litrowy silnik V6 z nowiutkiego Chevroleta Camaro RS. Diego dostał ten samochód jako prezent podczas swojego pobytu w Meksyku, trenując klub Dorados de Sinaloa. Tutaj jego zadaniem było również wprowadzenie klubu do pierwszej ligi.
Jednym z ostatnich samochodów, jakie miał przyjemność prowadzić Boski Diego, było BMW M4. Pod jego maską znajdował się 3-litrowy, 6-cylindrowy silnik z podwójnym turbodoładowaniem, który rozwijał moc 431 KM. Maksymalna prędkość beemki wynosiła 250 km/h i przyspieszał od 0 do 100 km/h w zaledwie 4,1 sekundy.
Diego miał nawet drobne problemy z prawem spowodowane tymże BMW. Krajowe prawo o ruchu drogowym zabrania poruszania się pojazdami wyposażonymi w „niedozwoloną syrenę lub klakson”.
A BMW Maradony było precyzyjnie „dostrojone” w niebieskie światła i… syrenę patrolową. Inaczej nie byłoby wyjątkowe. Spoczywaj w pokoju, boski Diego.