Wygląda na to, że brytyjski dziennik Daily Mail wywąchał aferę jeszcze większą niż dieselgate, a głównym winowajcą ma tutaj być wielkie Ferrari.
Dziennik sugeruje, że włoska marka zaniża przebieg używanych samochodów, które przechodzą przez salony Ferrari. Informatorem ma być były pracownik i sprzedawca jednego z nich w Palm Beach. Robert Root pracował tam od 2009, gdzie wykręcał świetne wyniki sprzedaży, jednak jego uwadze nie umknęła drobna praktyka. Chodzi o używanie urządzenia „Dais Tester”, które może skasować przebieg auta do zera.
Niezbyt ciekawa praktyka ze strony dealera, jednak najważniejszy w tym wszystkim jest fakt, że urządzenie aby działało musi połączyć się za pośrednictwem internetu z Maranello. Oznacza to, iż Ferrari jest świadome każdego przypadku zerowania licznika. Efektu takiego działania nie trudno się domyślić, zwłaszcza jeśli skracamy przebieg auta wartego miliony dolarów. Podobno informator ostatecznie pękł, kiedy doszło do cofnięcia licznika w używanym LaFerrari co podniosło jego cenę z miliona do trzech milionów dolarów.
Brak przyzwolenia na takie działania zaowocował wypowiedzeniem pod pozorem „gwałtowne narażenie etyki biznesu”. Handlowiec z wynikami został zastąpiony przez żonę dyrektora salonu, co jeszcze bardziej podkręciło sprawę i zachęciło go do pozwania zarówno samego salonu, jak i całego Ferrari. Sprawa czeka na wyjaśnienie w sądzie, choć Ferrari twierdzi, że nic takiego nie miało miejsce, a marka będzie się bronić.