Daniel Ricciardo przyznał wprost, że włodarze Formuły 1 igrali z ogniem chcąc zorganizować Grand Prix Australii. Kierowca Renault w tamtym okresie – jak mówi – był bardzo skoncentrowany na początku sezonu i zbliżających się jazdach. Nie do końca zdawał sobie sprawę z zagrożenia.
A te było bardzo duże. W padoku wykryto koronawirusa u pracowników McLarena, a członkowie ekipy Haasa znaleźli się w izolacji. Sytuacja była niezwykle napięta i tak naprawdę do dzisiaj trudno zrozumieć, dlaczego tak długo czekano z odwołaniem Grand Prix.
Daniel Ricciardo: Zaczynasz odtwarzać każdą interakcję. Szukasz w myślach z kim rozmawiałeś, gdzie byłeś. Łatwo jest popaść w paranoję. Nawet kiedy byliśmy w Barcelonie na testach, nie było żadnych ograniczeń. Nikogo nie dziwiło, że każdy ma jakieś przeziębienie, bo to taka pora. Twój umysł wówczas wariuje. Im bliżej wyścigu, patrząc na to, co się dzieje z innymi sportami, jak na przykład NBA, myślałem, że nie, absolutnie nie powinniśmy tego robić.
Australijczyk przyznał, że telefony wszystkich kierowców były rozgrzane do czerwoności, gdyż wszyscy dzwonili do siebie, aby uzyskać jakieś informacje. Ricciardo kontaktował się m.in. z Maxem Verstappenem, choć wielu uważa, że nie darzą się oni sympatią.
Daniel Ricciardo: W piątek rano telefony wszystkich dzwoniły jak szalone. Jedną z osób, z którymi rozmawiałem był Max Verstappen. Chciałem wiedzieć, co planuje. Kiedy wszystko odwołano, moje myśli oscylowały wokół tego, aby jak najszybciej wydostać się z padokuzanim sprawy się pogorszą. Chciałem też dowiedzieć się, co planują inni kierowcy, zanim wsiadłem do samolotu. Mój plan był taki, aby wrócić do Perth, ponieważ mam w pobliżu rodzinę i stamtąd jechałem na wyścig. Nie chciałem ryzykować podróży w inne miejsce.