Na przekór modzie na SUV-y i crossovery, na przekór ekologicznej demagogii. Muscle-cary wróciły do łask. Nowe Mustangi, Challengery i Camaro zawitały także nad Wisłę. Po krótkim czasie mogą jednak odpłynąć, dzięki panom w garniturach.
Lata 60- i 70-te to szalony czas w amerykańskiej motoryzacji. Ikonami tego okresu były samochody, które niemal każdy młodzian mógł kupić za kieszonkowe otrzymane od rodziców. Sylwetki muscle-carów przypominały tors Schwarzeneggera, a ich potężne widlaste ósemki odstraszały wszelkie ptactwo z odległości kilku kilometrów.
Powrót legend
Dzięki kilku producentom kultowe modele wróciły, co widać na ulicach polskich miast. Fakt, wróciły w mocno okrojonym składzie – wiele konstrukcji przeszło w tym czasie na emeryturę, a ich producenci poszli w zapomnienie na motoryzacyjnej mapie świata. Ale za to te, które zostały wskrzeszone, mogą kontynuować z powodzeniem dużą popularność poprzedników. Mam tu na myśli nowe generacje takich modeli jak Ford Mustang, Dodge Challenger i Chevrolet Camaro. Wszystkie trzy – choć w zupełnie nowym opakowaniu – czerpią garściami z atletycznych sylwetek i mocnych silników protoplastów. Dokładnie tak jak za starych, dobrych czasów ery muscle-car.
Zarówno w Mustangu, Challengerze jak i Camaro główne motto brzmi – wszystko w stylu retro. Długie maski, krótkie tyły, płaskie dachy i szeroko w biodrach. Konsekwencja designu trzech przywróconych do życia modeli ściśle nawiązuje do mody panującej ponad 50 lat. Najdobitniej wpływy poprzednika widać w nowej konstrukcji marki Dodge. Szeroki grill oraz ukryte tuż pod kantem maski reflektory, to znaki rozpoznawcze pierwszej generacji Challengera z 1966 roku.
Również Chevrolet Camaro, najmłodszy z trio, swoim frontem w formie strzały, ściśle nawiązuje do ikony. Nowością są jedynie mocne linie i załamania na karoserii, które odpowiadają aktualnie panującym trendom. Retro bije rzecz jasna od nowego Mustanga, spadkobiercy sukcesu pierwszej generacji, debiutującej w 1964 roku.
Oczywiście nawiązanie do dawnych sylwetek tych aut, ma swoje uzasadnienie. Przez blisko trzy dekady, wygląd był najsilniejszym punktem tych modeli. Amerykanie na przestrzeni lat zapomnieli jednak, że poza drobnymi liftingami karoserii, do pełnego sukcesu potrzebne są zmiany mechaniczne. Tego w muscle-carach w pewnym momencie zabrakło. Gdy w latach 90-tych XX wieku cały świat oszalał na punkcie sportowych coupe z Japonii, o Mustangu i spółce zapomniano. Głównie dlatego, że na tle rywali z Kraju Kwitnącej Wiśni, pod kątem nowinek technologicznych, przypominały bardziej ręczne młynki do kawy. Japońskie auta odwrotnie – były już jak ekspresy. Najbardziej ucierpiał Challenger, którego produkcję całkowicie odstawiono na boczny tor, a jakiekolwiek plany przywrócenia auta schowano głęboko do szuflady.
W nowych konstrukcjach amerykańskie koncerny starają się już nie popełnić tego błędu. Poza obłędnym wyglądem, auta mają mocne, nowoczesne i ekologiczne silniki. Choć nadal wierne są tradycji montowania V8-ek w przypadku topowych wersji. Moc tych jednostek dochodzi nawet do 500 KM i wreszcie można tymi autami skręcać.
Potyczki panów w krawatach
Lecz tak jak szybko wróciły, tak samo mogą zniknąć. Kto wie jak zakończy się wojenka Donalda Trumpa z Unią Europejską o cła na samochody? Kilka dni temu zaczęły obowiązywać odwetowe cła UE na dobra z USA. Komisja Europejska korzysta w ten sposób ze swoich praw, w ramach Światowej Organizacji Handlu. Europejskie taryfy są bowiem odpowiedzią na amerykańskie cła na stal i aluminium, które zaczęły obowiązywać od 1 czerwca.
Trump natomiast oskarża producentów motoryzacyjnych (głównie niemieckich), eksportujących samochody do USA o nieuczciwe praktyki handlowe i odbieranie miejsc pracy amerykańskim producentom. Ci jednak mają mocne argumenty. BMW, Daimler oraz Volkswagen produkują samochody w Stanach Zjednoczonych, a pierwsza wymieniona zatrudnia blisko 10 tys. pracowników tylko w samej Karolinie Południowej. Sprzedaż europejskich marek na amerykańskim rynku stanowi około 40 procent całego tortu.
Jednak gdyby taryfy celne nie zostały szybko usunięte, to USA nałoży 20-procentowe cło na wszystkie samochody montowane w Unii Europejskiej. Jeśli UE odpowie tym samym Challengery (miejsce produkcji Brampton/Kanada), Camaro (Oshawo/Kanada) i Mustangi (Flat Rock/USA) już nie będą tak popularne jak obecnie. Każdy, posiadający zdrowy rozsądek uzna, że cena i jakość nie idą w parze a za podobne pieniądze nabędzie bezpieczny, szybszy, lepiej wyposażony i zarazem oszczędny model z Europy. A to wielka szkoda, bo cytując klasyka: „nie uważam, że naszym chłopakom brakuje luzu.” W przeciwieństwie do panów w krawatach na wysokim szczeblu*.
Przyznacie chyba, że przyjemniejszy dla ucha jest dźwięk widlastej ósemki odbijający się po fasadach starych bloków i panoramicznych szybach nowych biurowców, od… np. BMW i3 – całkiem przyjemne wozidło tak na marginesie. Ale jest tak ciche, że nawet nie zarejestrujesz, kiedy cię potrąci. Jest więcej bardziej niebezpieczne niż głośne V8.
*(nie chodzi o szczebel ewolucyjny)