Jako kibica sportu od ponad tygodnia pasjonują mnie wydarzenia na igrzyskach olimpijskich Tokio 2020. Pierwszy złoty medal dla Polski? To wciąż niestety mrzonka. Można by sobie powiedzieć z przekąsem, że jesteśmy prawdziwą potęgą.
Wszyscy od tygodnia czekamy na pierwszy złoty medal dla Polski. Ale na tych igrzyskach olimpijskich wyjątkowo nam nie idzie. Tyle było już szans, tyle zawodów. Faworyci nie dawali rady, odpadali przedwcześnie. Wielkich niespodzianek in plus też jakoś ciężko szukać. Niezwykle bolesna jest dla nas klasyfikacja medalowa.
Polska zajmuje tam w chwili pisania tego artykułu 54. miejsce z 1 srebrnym medalem. Identyczny dorobek ma m.in. Turkmenistan, Jordania, czy Macedonia Północna. Nieznacznie przed nami, bo z dwoma krążkami – srebrnym i brązowym – jest m.in. Uganda i San Marino. Zatrzymajmy się na moment. San Marino. Kraj o powierzchni 61 kilometrów kwadratowych, o liczbie ludności niemal 34 tysięcy osób. Rozumiecie o co chodzi? Więcej osób mieszka w Piasecznie, albo w Kołobrzegu.
Złoto ma już m.in. Łotwa, Fidżi, Bermudy, Uzbekistan, Słowacja… potem jest już tylko gorzej. Kosowo ma 2 złote medale. Węgry mają 2 złote, 2 srebrne i 2 brązowe. Czechy też mają 6 krążków, w tym aż 3 z najcenniejszego kruszcu. Dalej się zapędzać nie będziemy, bo przytoczenie statystyk Niemców, Francji, czy Holandii, mogłoby nas bardzo, bardzo zawstydzić.
Ja rozumiem, że dany kraj ma wielkie tradycje w danym sporcie i zdobywa medale. Np. Fidżi w rugby 7-osobowym. Są kraje nastawione typowo na sporty siłowe. Natomiast nie potrafię zrozumieć jakim cudem my, 40-milionowy kraj, nie mamy żadnej swojej specjalności. Albo inaczej – mając tak ogromny potencjał ludzki, jakim cudem nie mamy na tym etapie igrzysk co najmniej 8, 10 medali. Przecież to jest jakiś koszmar…