Volkswagen jest kolejną marką, która zadeklarowała konkretną datę definitywnego wycofania się z silników spalinowych. Diesel i benzyna w samochodach niemieckiej marki przejdą do lamusa nieco później niż w przypadku Audi. Jednak podobnie jak w przypadku siostry z czterema pierścieniami, koniec dotyczy jedynie Unii Europejskiej. Kiedy reszta świata? Wychodzi na to, że… nigdy.
Wycofywanie się ze spalinowej motoryzacji stało się ostatnio modne wśród wielkich korporacji. Jedni prześcigają drugich w deklaracjach i pomysłach na osiągnięcie neutralności klimatycznej. Jedną z takich zielonych korpo jest Unia Europejska, która znajduje się pod dużym wpływem ekoaktywistów. Lada moment unijni urzędnicy przedstawią pakiet energetyczno-klimatyczny Fit for 55, mający drastycznie zaostrzyć cele redukcji emisji CO2.
Diesel i benzyna opłyną Europę
Do 2030 r. emisja nowych samochodów ma zostać zmniejszona aż o 60 proc, a do 2035 r. o 100 proc. Oznacza to, że od 2036 r. nowy samochód będzie mógł być tylko zeroemisyjny, np. elektryczny. W związku z tym dość małym zaskoczeniem jest decyzja Volkswagena, który zakończy produkować auta na Diesel i benzynę do 2035 r. Jest to zatem minimalnie mniej radykalna polityka niż w przypadku Audi, które deadline ustawiło na 2033 r.
Klaus Zellmer, szef działu sprzedaży VW dla Muenchner Merkur: W Europie wyjdziemy z biznesu pojazdów spalinowych między 2033 a 2035 r., w Stanach Zjednoczonych i Chinach nieco później. W Ameryce Południowej i Afryce zajmie to znacznie więcej czasu, ponieważ nadal nie ma tam odpowiednich uwarunkowań politycznych i infrastrukturalnych.
Nie gramy do jednej bramki?
Te słowa dobitnie pokazują, jak bardzo producenci samochodów przejmują się klimatem. Dopóki będą na to pozwalały przepisy i będzie popyt, dopóty korporacje będą trzepać kasę na autach spalinowych. „Więcej czasu” dla Ameryki Południowej i Afryki to takie dyplomatyczne „pewnie nigdy”. W tamtejszych krajach trzeba skupić się priorytetowo na problemach biednych ludzi, dlatego dbanie o klimat jest tam fanaberią. Politycy w USA i Chinach zapewne mogliby dołączyć do Unii Europejskiej, ale władze dobrze wiedzą, że tak szybkie tempo miałoby poważne konsekwencje gospodarcze.
Tymczasem w Europie, a nawet nie, bo w Unii Europejskiej decydujemy się na dyktat ekoaktywistów. To nie jest tak, że mamy lekceważyć ocieplenie klimatu, bo to fakt naukowy, a nie teoria spiskowa. Jednak wystarczy sobie wyobrazić, jak kraje wspólnoty reagowałby, gdyby to one były wydobywcami ropy. Niestety za kulisami szlachetnych czynów zawsze stoją drobiazgowe kalkulacje. Zdecydowanej części Europy zdecydowane postawienie na elektromobilność może się opłacać. Problem w tym, że kreujemy się na liderów ekologicznych zmian, które przy bierności reszty świata będą kroplą w morzu potrzeb klimatu.