Praca poza siedzibą firmy nierzadko wiąże się z nadgodzinami, które potem ciężko rozliczyć z pracodawcą. Jednak przed łódzkim sądem zapadł precedensowy wyrok, który może uruchomić lawinę wniosków o pieniądze za nadgodziny. W przypadku jednego kierowcy zasądzono wypłatę aż 33 tys. złotych, co może zmotywować do podobnych ruchów nie tylko jego kolegów z branży.
Stany Zjednoczone jakich nie znasz. 6 zdumiewających ciekawostek
O co tu chodziło?
Sprawę opisał łódzki „Express Ilustrowany”. Dotyczyła ona pracownika pewnej firmy zajmującej się holowaniem uszkodzonych pojazdów. Mężczyzna o inicjałach D.P. umówił się z pracodawcą, że będzie oczekiwał na nowe zlecenia w domu i stamtąd ruszać autolawetą. Zazwyczaj trafiały się 4-5 wyjazdów, a w weekendy średnio od 5 do 6. Ponieważ łączny czas pracy często przekraczał 8 godzin, to mężczyzna zaczął notować nadgodziny.
KIEROWCO! KUP LETNIE OPONY I ODBIERZ BON NA 120 PLN
D.P. pracował w pomocy drogowej od października 2015 r. do grudnia 2017 r. Następnie na bazie swoich notatek wyliczył firmie 33 tys. zł zaległego wynagrodzenia za nadgodziny. Prezes firmy ani o tym myślał i sprawa trafiła do Sądu Rejonowego dla Łodzi Śródmieścia. Na wokandzie ów prezes przekonywał, że strony uzgodniły, iż D.P. będzie opłacany na dyżurze domowym jedynie wtedy, gdy wyjedzie w teren. Taki zapis nie znalazł się jednak w umowie z pracownikiem.
Sąd przyznał rację kierowcy
W efekcie sąd uznał, że pierwszeństwo mają tutaj notatki powoda, bowiem firma nie dopełniła obowiązku ewidencjonowania czasu jego pracy. Prezes twierdził, że czas spędzony w domu w oczekiwaniu na zlecenie to nie jest praca. Sąd jednoznacznie stwierdził, że szef firmy nie ma racji i musi wypłacić wyliczone 33 tys. złotych. Choć firma odwołała się od wyroku, to Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok Sądu Rejonowego w mocy. Niewykluczone, że ten precedens sprawi, że także inni kierowcy, którzy pracowali w takim trybie upomną się o swoje. Sprawa dotyczy jednak także wszystkich, którzy przeszli na pracę zdalną.
Źródło: Express Ilustrowany