Pandemia koronawirusa w 2020 r. silnie uderzyła w branżę motoryzacyjną, ale sektor ma nadzieję na odbicie w tym roku. Jednak optymistyczne prognozy zostały nieco zachwiane problemami, które mogą zakończyć się wstrzymaniem produkcji aut z silnikami Diesla i benzynowymi. Najgorzej jest w przypadku jednostek wysokoprężnych.
Nowy problem spalinówek
O ile producenci jakoś poradzili sobie z obniżoną sprzedażą, to sytuacja nie jest różowa wśród dostawców. Ostatnio głośno było już o problemach z dostępnością półprzewodników, na których opiera się elektronika nowoczesnych samochodów. Wielu producentów zostało zmuszonych do zatrzymania produkcji. Teraz Automotive News ujawnił, że pojawił się kolejny problem z metalami używanych w katalizatorach.
Dlaczego to jest problem? Bez tych materiałów nie da się dostosować aut spalinowych do obowiązujących norm emisji spalin. COVID-19 przyczynił się masowych zwolnień i oczekuje się, że powrót do wydajności produkcyjnej znanej z 2019 r. nastąpi dopiero w 2023 r. Do tego czasu dystrybucja wszystkich komponentów będzie bardzo trudna, bowiem katalizatorów używają wszyscy.
Najłatwiej będzie zrezygnować z Diesla
W momencie, gdy producenci będą mieć ograniczoną liczbę kompletnych katalizatorów, trzeba będzie wybierać. Wtedy najłatwiej będzie zrezygnować z wersji dla silników Diesla, których w Europie kupuje się coraz mniej. LMC Automotive podało, że w grudniu 2020 r. w Europie Zachodniej utrzymała się tendencja spadkowa i udział w rynku Diesla spadł do historycznego poziomu poniżej 25 proc.
To efekt m.in. boomu na samochody elektryczne i hybrydy plug-in. Choć w Polsce to wciąż absurdalna decyzja zakupowa, na Zachodzie infrastruktura do ładowania jest coraz bardziej gęsta. Rządy hojnie dotują także chętnych na zakup elektryka, bowiem to ważny krok w kierunku długotrwałego procesu uzyskania neutralności CO2. Wynika to z zobowiązania tzw. porozumienia paryskiego, podpisanego przez prawie 190 państw.
