Władze Volkswagena od lat próbują przekonać świat, że samochody elektryczne są najlepsze. Efektów nie widać jednak w wynikach sprzedaży. Klienci chętniej wybierają silniki Diesla i benzynowe, a to wywołało gniew Unii Europejskiej. Niemiecki koncern stara się ją udobruchać jak może.

Klient wolał Diesla

Od ubiegłego roku na terenie wspólnoty producenci otrzymali limit średniej emisji CO2 (95 g/km), jakie katalogowo mogą mieć wszystkie sprzedane przez nich samochody. Ten rezultat jest możliwy do osiągnięcia tylko przy sprzedaży samochodów elektrycznych i hybrydowych. Problem w tym, że konsumenci kupowali od VW głównie auta z silnikami Diesla i benzynowymi. W dodatku najbardziej trujące SUV-y, które emitują często ponad 200 g/km CO2.

O ironio, najwięksi piewcy elektromobilności nie spełnili klimatycznego celu i musieli pogodzić się z karą od Unii Europejskiej. Grzywny za przekroczenie limitu można uniknąć wykupując tzw. kredyty emisyjne od producentów, którzy z nawiązką spełnili wymagania. Ktoś w VW postawił jednak na złego konia, bowiem wykupiono kredyty emisyjne od brytyjskiej marki MG Motor.

Nowi partnerzy

Jednak europejska sprzedaż producenta należącego do chińskiego Geely (będącego z kolei własnością SAIC, partnera joint-venture VW) była tak mała, że niewiele to pomogło. Wyliczono, że kara od Unii Europejskiej wyniesie aż 275 mln euro! To poważne pieniądze nawet dla tak potężnego koncernu. Volkswagen zdecydował się ratować jak może i wykupił kredyty u kolejnych mikro graczy. Mowa o Aiways, LEVC i Next E.Go Mobile.

Też o nich nigdy nie słyszeliście? Można się zatem domyślić, że ta inicjatywa nie przyniesie ucieczki przed karą za 2020 r. Może się to jednak przyczynić do zmniejszenia jej wysokości. Umowy mają jednak zapewnić sukces w 2021 r. Na to będą musiały zapracować także elektryczne modele VW, w tym ID.3, który miał opóźnioną premierę przez problemy z oprogramowaniem. VW właśnie w tym upatruje posypanie się planu spełnienia norm.

Źródło: Automotive News