Już dziś premier Mateusz Morawiecki wprowadza nowe ograniczenia z powodu pandemii koronawirusa. Czy wśród nich znajdzie się bardziej restrykcyjne ograniczenie prędkości dla kierowców? Taki pomysł mieli już rządzący w niektórych europejskich krajach. Miałoby to pomóc przede wszystkim służbie zdrowia. Jak pokazała pierwsza fala pandemii koronawirusa, wielu kierowców może obawiać się także o swoje prawo jazdy.
Kto straci prawo jazdy?
Ruch samochody podczas tzw. „twardego lockdownu”, jeśli ten zostanie wprowadzony, na pewno zmaleje. Taką sytuację obserwowaliśmy podczas pierwszej fali pandemii koronawirusa na przełomie marca i kwietnia.
Zdecydowanie mniejszy ruch samochodowy był niejako zachętą dla piratów drogowych, którzy rażąco łamali ograniczenia prędkości. Podczas gdy wszyscy staramy się ograniczać wyjścia z domu do absolutnego minimum w związku z szalejącą pandemią koronawirusa, mniejszy ruch na drogach jest wodą na młyn piratów drogowych.
Mniejsza liczba kierowców na drogach podczas pierwszej fali pandemii wcale nie przełożyła się na mniejszą liczbę zabranych praw jazdy. Na początku kwietnia tego roku prawo jazdy w naszym kraju straciło aż 11 000 kierowców. To wynik dużo gorszy w porównaniu do lat poprzednich.
Surowe ograniczenie prędkości?
Jedna z polityczek brytyjskiej Partii Zielonych argumentowała nawet za obniżeniem ograniczeń prędkości w Wielkiej Brytanii. Miałoby to ochronić pracowników służby zdrowia przed poważnym wypadkiem podczas ten okresu. Wszak to oni w czasach pandemii są kluczowi dla funkcjonowania kraju. Ponadto, miałoby to również ochronić wszystkich innych kierowców przed poważnym wypadkiem.
Caroline Russell, członkini Partii Zielonych zaproponowała ograniczenie prędkości w miastach do 20 mph (32 km/h) oraz na drogach krajowych do 50 mph (80 km/h). – Widzimy ogromne zmiany w sposobie podróżowania, ponieważ ludzie słusznie unikają transportu publicznego. Wyjątkiem są tylko niezbędne podróże – napisała w liście do sekretarza transportu Granta Shappsa.
Proponowane zmiany byłyby możliwe dzięki istniejącemu w Wielkiej Brytanii ustawodawstwu w sytuacjach nadzwyczajnych. Ponadto, ponieważ zmiany miałyby moc w całym kraju, nie byłoby potrzeby stawiania nowych znaków. To praca, która wymagałaby od ludzi potencjalnego narażenia się na wirusa.