Unia Europejska jest zdeterminowana, aby przeciwdziałać zmianom klimatu, dlatego w przyszłości rozważa m.in. zakaz Diesla. Analitycy JATO Dynamics odradzają jednak ten drastyczny krok, proponując coś zupełnie innego. Niech się jednak petrolheadzi nie cieszą.
Eksperci rynku motoryzacyjnego wskazują, że wzrost sprzedaży samochodów elektrycznych można wywołać naśladując Chiny. Państwo Środka to dziś największy rynek zbytu dla aut jeżdżących na prąd. Oferowanych jest tam obecnie 138 różnych modeli (w Europie 60) i nie zmienia tego nawet fakt wycofywania dopłat na zakup EV. Te zachęty stały się niepotrzebne, bowiem ludzie sami zaczęli sięgać po elektryki.
Zakaz Diesla jest zbędny
Dlaczego Chińczycy nie sięgają po sprawdzonego diesla? To nie tylko kwestia mentalności, która popycha ku byciu liderem w segmencie nowych technologii. Nowe auta spalinowe coraz rzadziej się tam opłacają. Przykładowo w Szanghaju tablica rejestracyjna dla limuzyny z silnikiem Diesla kosztuje 13 tys. dolarów (50 tys. zł). Za blachy dla elektryka nie potrzeba nawet jednego juana.
W przypadku tak dużej dopłaty do pojazdu z jednostką spalinową, miłość do silników diesla i benzynowych jest wystawiona na ciężką próbę. W praktyce Chińczycy chętnie decydują się na elektryka, zwłaszcza w obliczu bardzo dynamicznie rozwijającej się sieci publicznych ładowarek. Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej na całym świecie mamy już ponad 860 tys. takich urządzeń, z czego 60 procent w Chinach.
Wojna cenowa
Chiny są coraz bardziej elektromobilne także dzięki wyjątkowo niskim cenom. Przykładowo Tesla Model 3 jest dostępna taniej niż gdziekolwiek indziej. Wynika to m.in. z tego, że na miejscu produkowane są baterie. To między innymi dlatego Elon Musk buduje pod Berlinem fabrykę samochodów i baterii. Ceny samochodów elektrycznych jeszcze w tej dekadzie z pewnością zaliczą poważny zjazd. Z kolei spalinowych solidną wspinaczkę, ale tylko dzięki urzędnikom.