Epidemia koronawirusa wprowadza sporo absurdów do naszego życia. Przykładowo, jeśli kichniesz, to egzaminator ma obowiązek przerwać egzamin na prawo jazdy.
Od 11 maja 2020 r. przywrócona została praca Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego. Poszczególne WORD-y mogą ustalać indywidualną politykę dotyczącą obostrzeń. Takie dodatkowe środki ostrożności to zrozumiała sprawa, np. dezynfekcja pojazdów czy obowiązkowe zakrywanie nosa i ust. Lecz do paru wytycznych mam wątpliwości.
Kichnięcie oblewa?
Przykładowo na stronie WORD Wrocław czytamy:
Jeżeli w trakcie trwania egzaminu egzaminator stwierdzi u osoby zdającej występowanie kataru, kaszlu, kichania itd. egzamin zostanie przerwany!
O ile nie dopuszczanie do egzaminu z widocznymi objawami jest zrozumiałe, o tyle przerywanie trwającego już egzaminu wydaje się nie mieć do końca sensu. Takie rzeczy mogą przydarzyć się także osobie zdrowej, więc oblanie egzaminu może być kwestią uczulenia na pyłki dębu czy sosny.
Co to w ogóle da?
Poza tym, jaki jest sens przerywać egzaminy po tym jak ktoś już kichnie przez tę maseczkę? Wirus rozprzestrzeni się bez problemu po całej kabinie. Jeśli ma dojść do zarażenia COVID-19, to dojdzie do niego zapewne już po pierwszym kichnięciu, jak i po trzecim czy ósmym.
To jasne, że trzeba próbować odmrażać wszelkie sfery gospodarki, ale generowanie absurdalnych przepisów nie przyniesie zbyt wiele dobrego. Jeśli na etapie przyjęcia na egzamin (mierzenie temperatury itp.) nie dojdzie do wykrycia niepokojących objawów, to należałoby już przebrnąć przez ten egzamin.
Tym bardziej, że zaraża nawet osoba, która koronawirusa przechodzi bezobjawowo! Takich osób jest najwięcej, więc odmrożenie każdej działalności jest ryzykiem.
Do rowu?
Poza tym co w sytuacji, gdy egzaminowany lub egzaminowana kichnie na drodze, gdzie nie ma chodnika? Wyrzucamy ją na kwarantannę do rowu? Jak będzie interpretowane chrząkanie lub – o zgrozo – czkawka. Absurdalnych pytań zrodzi się jeszcze wiele, więc może lepiej zawczasu pójść po rozum do głowy.