Fani marki będą jednak konkretnie zawiedzeni w momencie, w którym podniosą wspomnianą wyżej maskownicę silnika. Celowo nazywam ten element maskownicą, bo jedyne co znajdziemy pod spodem to ukryty silnik. Tak dobrze, że wcale go nie widać. Nie chciałbym być na miejscu właściciela Porsche, którego syn znajomego prosi o pokazanie czym napędzany jest ten wóz. Chłopcu może nie wystarczyć metalowa tabliczka z pojemnością silnika i dwa widoczne wentylatory.
Minimalizm za wszelką cenę – szkoda. Co więc kryje się pod spodem? To dobrze znany sześciocylindrowy, trzylitrowy bokser wspomagany przez dwie turbiny z suchą miską olejową. Tutaj też nie obyło się bez drobnych modyfikacji. Najnowszy model ma wyższą kompresję, piezoelektryczne wtryskiwacze paliwa, zmieniony układ dolotowy i wydechowy. Moc to 450 KM, a moment obrotowy wynosi 530 Nm i jest dostępny nieco później, bo dopiero w zakresie 2300-5000 obrotów na minutę. Poprzednio był dostępny już od 1700 obrotów. Jedno jest pewne – zupełnie tego nie czuć. Silnik piekielnie żwawo wkręca się na obroty, a dźwięk budzących się do życia turbosprężarek, to coś, od czego można się wręcz uzależnić.
Wyposażona w pakiet Chrono Sport Carrera 4S przyspiesza do 100 km/h w 3,4 sekundy i tym samym ten elastyczny silnik pozwala na przyspieszenie od 80 km/h do 120 km/h w nieco ponad 2 sekundy. Prędkość maksymalna to 306 km/h. Brzmienie silnika, nawet pomimo wyposażenia go w sportowy układ wydechowy, wydaje się bardziej stonowane. Ta kastracja nie każdemu przypadnie do gustu, ale coś kosztem czegoś – lekkie wyciszenie układu zdecydowanie zwiększa komfort w dłuższej trasie.