Na zakończenie pierwszej piątkowej pętli Rajdu Azorów zawodnicy zmierzyli się z legendarną próbą Sete Cidades, prowadzącą po koronie jednego z wulkanów. W tych niesamowitych okolicznościach najlepszym czasem ponownie popisał się Aleksiej Łukjaniuk!
OS6 Sete Cidades 1 był pierwszym przejazdem „oesu wulkanicznego”. Jeśli wpiszecie w google frazę Rajd Azorów, to z całą pewnością po chwili zobaczycie niezwykle malownicze pocztówki z rajdówką podróżującą po koronie wulkanu. Droga, obok niej troszkę bujnej roślinności, a dalej ogromna przepaść z jeziorem na dnie. Niestety, tym razem nie było dane podziwiać nam tych cudownych widoków, bo nad Sete Cidades zawisła niezwykle gęsta mgła.
Kapitalny czas na tej 23-kilometrowej próbie wykręcił Aleksiej Łukjaniuk. Rosjanin udowadnia dzisiaj wszystkim, że jest niesamowicie szybki i możemy sobie otwarcie powiedzieć, że jeśli nie popełni on żadnego błędu, to nikt nie będzie mieć do niego absolutnie żadnego podejścia. Wystarczy popatrzeć na różnice czasowe z legendarnego Sete Cidades – Aleksiej pokonał o 6 sekund jednego z gospodarzy, Ricardo Mourę, zaś drugi, zwycięzca z roku ubiegłego, Bruno Magalhaes stracił już 16,5 s.
Z każdą chwilą wykruszają się niestety polskie załogi. Jak mówił jeden z kierowców na mecie, samochód Jarosława Kołtuna i Ireneusza Pleskota stoi uszkodzony na odcinku. Metę osiągnęli zatem tylko Tomasz Kasperczyk z Damianem Sytym oraz Łukasz Habaj z Danielem Dymurskim. Na oesie lepszy był ten pierwszy, jednak w klasyfikacji generalnej prowadzi Habaj, który jest 15. i ma przewagę w wysokości 4 sekund nad Kasperczykiem. Strata Polaków do pierwszego miejsca wynosi nieco ponad 2 minuty.
Tagi: ERC, Rajd Azorów, Rajdowe Mistrzostwa Europy