Minione dni części polskich kibiców stały pod znakiem testów Formuły 1 na położonym w Montmelo Circuit de Barcelona-Catalunya. Nie chodziło tu oczywiście o testy same w sobie, a o fakt, że na dobre do rodziny F1 powraca Robert Kubica. W pewnym momencie na myśl nasunął się mi pewien wniosek i pytanie, ale zacznijmy od samego początku.
Testy w Barcelonie dla wielu zawodników były pierwszą okazją do zajęcia miejsca w nowych bolidach. Naturalnie sprawa w trakcie tych czterech dni nie rozchodziła się o kręcenie jak najlepszych czasów okrążeń, ale przede wszystkim o spokojne podejście do tematu, zebranie koniecznych do analizy danych i test, czy z nowymi maszynami wszystko jest w porządku. Dla polskich kibiców było to jednak coś więcej, niż zwykłe testy, bo do padoku na stałe powrócił Robert Kubica.
Testy w Barcelonie dały nam odpowiedzi na wiele pytań, ale mi dały przy tym wszystkim jakiś taki wyjątkowy spokój. Obserwując wszystkie sesje testowe z udziałem Roberta Kubicy w trakcie ubiegłego sezonu nieodłączne było uczucie presji. Wiele osób miało wrażenie, że to jest tylko coś na chwilę i coś, co zostanie nam odebrane. Na szczęście okazało się, że w Williamsie znalazło się miejsce dla Polaka i pomimo faktu, że RK nie będzie się ścigał w wyścigach, to obserwowanie jego pracy w trakcie tych czterech dni było naprawdę przyjemne i pierwszy od dłuższego czasu nie budziło we mnie irytacji.
W wielu momentach testów w Katalonii miałem wrażenie, że Robert czuje się jak ryba w wodzie. I nie mówię tutaj nawet o sytuacjach, kiedy zasiadał w bolidzie, czy o zachowaniu, kiedy był już kombinezonie. Widać było, że Polak doskonale odnajduje się też przy komputerze, wśród inżynierów, analizując poszczególne dane związane z każdym aspektem, od zachowania bolidu, po właściwości nowych opon. Widać było, że Robert w garażu Williamsa jest poważaną osobą, że jest skarbnicą wiedzy nie tylko dla młodych kierowców, ale także wielu członków zespołu. Przede wszystkim jest kimś, kto potrafi przetłumaczyć informację z języka inżynierów, na ten kierowców. Również na torze niczego nie brakowało, Polak oczywiście nie odstawał od czołówki i prezentował normalne, równe tempo porównywalne do całej reszty. Tak, jakby nigdy nie zniknął ze świata F1. Widzieliśmy obraz człowieka, który po kilku latach wrócił do swojego domu i absolutnie kocha każdą sekundę spędzonego w nim czasu. A my kochamy jego obecność w F1.
W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, skąd w ostatnich miesiącach brało się tyle hejtu kierowanego w stronę Kubicy. Bo nie oszukujmy się, byli tacy, którzy zawsze wierzyli i śledzili jego karierę, ale byli tacy, którzy w pewnym momencie przestali zawracać sobie nim głowę, bo po prostu ich irytował. Skąd wzięło się to zjawisko? Na myśl przychodzą mi dwa pomysły. Po pierwsze, Polak Polakowi wilkiem. W wielu sytuacjach jeden kibic odwracał się od RK tylko ze względu na zachowanie drugiego kibica. Oczywiście, wszyscy rozumiemy wsparcie naszego ulubionego zawodnika, ale zdarzały się przypadki, w których niektóre osoby można było podejrzewać o chorobę psychiczną, bo ich forma wsparcia nie miała nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i naturą kibicowania. Wszyscy byliśmy, bądź dalej jesteśmy kibicami Roberta, bo po prostu ten chłop dużo zrobił dla polskiego motorsportu, ale mam wrażenie, że niektórzy w swoim fanatyzmie posunęli się o krok za daleko. To tak, jak kibicowanie na stadionie, a później przejście na ustawki. Wyszukiwanie teorii spiskowych, szkalowanie, obrażanie, ubliżanie wszystkim, którzy wyrazili choć ździebko konstruktywnej krytyki na temat Kubicy. Zachowanie części tych „kibiców” w pewnym momencie zaczęło przypominać swego rodzaju sektę. Ale przecież takie zachowanie nie bierze się znikąd.
W świecie motorsportu niezwykle istotnym aspektem jest przekazywanie informacji przez media. W końcu ktoś musi je przekazywać kibicom. Mając już jakieś tam doświadczenie w tej materii wiem, że bardzo łatwo jest narzucić komuś swój, lub podobny do swojego sposób myślenia. Oczywiście taką praktykę trzeba chcieć i potrafić zastosować, ale są ludzie, którzy po przeczytaniu jednego, czy drugiego tekstu są w stanie uciąć sobie rękę, że tak rzeczywiście jest, czy było. W przypadku Roberta Kubicy wystawieni byliśmy przez długi czas na absolutny brak informacji, bo polski kierowca nie jest osobą, która tworzy publiczne wpisy kilka razy dziennie. Jedynym więc sposobem na jakieś informacje z jego obozu są media, dziennikarze, którzy mają do niego dostęp. Słuchając wywiadów z Robertem podczas testów w Barcelonie, które przeprowadzane były przez eksperta stacji Eleven Mikołaja Sokoła, w pewnym momencie powiedziałem do siebie „Kur*a, jaki to jest fajny i miły gość, ile on ma energii, ile wiedzy. Skąd ten cały hejt na niego?! Przecież to jest naprawdę dobry chłop”. I po chwili doszedłem do pewnego wniosku.
Jest w naszym kraju pewien dziennikarz, który od lat podąża krok w krok za Robertem. Często ma wyłączność na wywiady z nim, często jest jedynym źródłem informacji. Wydaje mi się, że w pewnym momencie została przekroczona jakaś granica. Trafiając gdzieś tam na jakieś teksty o Robercie wiele osób najpierw sprawdzała autora, później decydowała, czy czytać dalej. Robiąc wywiady często muszę zmienić jedno, czy dwa słowa w zdaniu i nie chodzi tutaj o zmianę kontekstu wypowiedzi, tylko o to, żeby wypowiedź jakoś normalnie brzmiała i była po polsku. Zastanawiam się, czy w którymś momencie jakichś słów RK nie zaczęto zmieniać w taki sposób, żeby były bardziej wygodne dla autora. Jak to jest, że czytając wywiad, bądź słuchając rozmowy z Kubicą autorstwa jednego dziennikarza, ma się ochotę rozwalić wszystko dookoła, na czele z laptopem, a kiedy autorem jest kto inny, to odrywasz uwagę od wszystkiego co właśnie robisz i z ogromną przyjemnością czytasz, czy słuchasz co mówi Robert? To wszystko w pewnym momencie zaczęło się robić niebezpieczne, bo za swoistym fanatyzmem niektórych poszli też zwykli ludzie. Tak oto słuchając wywiadu Sokoła wszyscy nagle widzą kompletnie nowe oblicze RK, widzą szczęśliwego faceta, który nie szuka wszędzie spisków, a później widzą zupełnie odmienne oblicze z innych źródeł. Komu wierzyć? Słowom Kubicy, który nie jest naprowadzany jednocześnie pytaniami na odpowiedzi i spokojnie z uśmiechem opowiada o tym, co myśli, czy twierdzeniom, że Robert Kubica to Formuła 1?
Redaktor naczelny WRC często kieruje do mnie uwagi, że w niektóre teksty wkładam zbyt wiele emocji, że za bardzo się nad czymś rozwodzę. To prawda, zdarzają się sytuacje, że jeden, czy drugi rajd wchłonie mnie za bardzo i nie mogę uspokoić emocji… ale to, z czym mieliśmy do czynienia podczas testów w Barcelonie, przebiło moje emocje o stokroć. Tak oto na jednym z fanpage’ów czytamy słowa, które kreują Kubicę na Boga. Nagle mamy wrażenie, że to jakiś heros z greckiej Sparty i mistrz mistrzów wszystkich galaktyk. Nie twierdzę, że RK nie jest dobry, bo wszyscy widzą, że jest i kochamy każdą jego sekundę w F1… ale bez przesady?! Wszystko zawsze musi się tutaj kręcić wokół Kubicy, to są tylko jego testy, jego Formuła, tylko on traci czas przez śnieg, tylko jego tam szanują, on jest Messim Formuły 1, a wszystkie analizy zespołu to pieprzenie, bo tylko on zasłużył nie tylko na fotel w Williamsie, ale też na wszystkie tytuły mistrza świata do końca tego stulecia. On robi najwięcej, on robi najlepiej, a w końcu słowa: – ten facet nie jest w Formule 1. On JEST Formułą 1. Czytając takie teksty mam ochotę wyrzucić laptop przez okno, a później wyjść na zewnątrz i uderzyć w niego 300 razy siekierą, a później jeszcze spalić i zakopać… i razem z ziemią wysłać na Madagaskar. To jest obraz Roberta, którego ja osobiście nie chcę oglądać. Nie chcę brać udziału w tym wspólnym głaskaniu się po… głowach. Może gdyby w pewnym momencie Kubicy nie starano się wykreować na Boga i króla wszechświata, to teraz miałby dwa, albo i trzy razy więcej kibiców? A potem się dziwić, że nagle mamy normalny wywiad i zastanawiamy się… kto to jest ten chłop? Dlaczego on tak mądrze, fajnie i miło mówi? Przecież to nie jest Robert?!
Pisząc ten tekst nie chciałem nikogo obrazić, szczególnie mam tutaj na myśli kibiców. Każdy robi to, co czuje. Ale wyraziłem tutaj nie tylko moje odczucia, ale odczucia wielu ludzi z którymi miałem okazję rozmawiać o tym zjawisku. Tak czy inaczej. Widać, że Robert doskonale czuje się w tym, co teraz robi, a nam pozostaje trzymać kciuki za to, żeby spełnił swoje marzenia. Kto wie, może zobaczymy go jeszcze w wyścigu F1? Byłoby fajnie.
fot. Williams Martini Racing
Tekst: Kamil Wrzecionko
Tagi: F1, Robert Kubica, Formuła 1, Kubica, Williams