Projekt WRC na Le Mans jest już za nami. Przejechaliśmy treningi, kwalifikacje, a później 24-godzinny wyścig. Pora zatem na nasze przemyślenia i odczucia. Z czym wiązało się to wyzwanie i jakie emocje finalnie w nas wzbudziło?
Zacznijmy od genezy samego projektu. Postanowiliśmy odtworzyć weekend wyścigowy 24 heures du Mans. Nie mieliśmy naturalnie do dyspozycji francuskiego Circuit de la Sarthe, ani najnowszych samochodów, ale my też nie jesteśmy zawodnikami wyścigowymi, więc musieliśmy znaleźć jakiś złoty środek. Oczywistym wyborem był symulator połączony z platformą Project Cars 2. Można mówić, że to tylko gra, jednak podeszliśmy do naszego wyzwania jak najbardziej serio.
Za naszą broń wybraliśmy Forda GT. Samochód amerykańskiego koncernu od dłuższego czasu nas pasjonował, piękna sylwetka, fantastyczne osiągi i niesamowita historia. Mieliśmy w głowie lata 1966-1969, kiedy to Le Mans zdominowane było przez dziadka nowego GT. Przez kilkanaście dni uczyliśmy się toru na różnych platformach, ale za kierownicą pierwszy raz zasiedliśmy we wtorek, podczas treningów i kwalifikacji.
Przejdźmy jednak do najważniejszego. Wyścig rozpoczęliśmy w środę o godzinie 15:00. Jako pierwszy za kierownicą zasiadał Adam Juroszek. Nasza strategia była jasna i przejrzysta – w trakcie dnia jeździmy zmiany po 3 godziny, w nocy po 2. Adam pod koniec pierwszej zmiany podkreślał, że czuje lekkie zmęczenie, a zmieniłem go ja – Kamil Wrzecionko. Z dopingiem w postaci Monster Energy zasiadłem za kierownicą i szczerze mówiąc, odczuwałem wtedy duży stres. Adam wypracował przewagę, a przecież nagle wszystko mogło pójść nie tak. Na szczęście treningi zrobiły swoje, czucie auta było doskonałe, a ja nie martwiłem się już o spiny, tylko analizowałem na którym zakręcie można urwać jeszcze troszkę czasu.
Po zejściu ze zmiany, czyli o godzinie 21:00 również i ja odczuwałem pewnego rodzaju zmęczenie. Nie był to fizyczny ból, nie bolały mnie ręce, ani nogi. Kwestia leżała bardziej w psychice, która mówiła, że konieczny jest teraz sen. Ostatecznie oko zmrużyłem dopiero o północy, kiedy za kierownicą znów zasiadał Adam, a Łukasz Kłósko rozkoszował się kolacją. Bo o pożywienie też zadbaliśmy, w końcu to 24 godziny. Noc była ciężka, chociaż trzeba przyznać, że dwie godziny były rozsądnym wyborem, jeśli chodzi o czas zmiany. Mój kolejny stint zakończył się o godzinie 6:00. Nad torem świeciło już wtedy słońce. Niestety, we znaki wszystkim zaczęła dawać się wtedy noc. O poranku zmęczenie było już bardzo widoczne a wszyscy poszukiwali choć chwili snu. Wystarczy tylko powiedzieć, że kiedy o 9:00 Adam skończył swoją zmianę to później obudził się dopiero pół godziny przed metą wyścigu.
Po kolejnym szarpanym śnie i kolejnej polskiej komedii o godzinie 11:40 zasiadłem za kierownicę. Mój ostatni przejazd liczył sobie zatem 3 godziny i 20 minut, jednak szczerze powiedziawszy, to podczas jazdy nie czułem zmęczenia. Poziom znajomości toru i samochodu był już tak wysoki, że nie było mowy o większych błędach, a w głowie było tylko powiększanie przewagi i bicie rekordów toru. Zegar przy naszym najlepszym okrążeniu zatrzymał się ostatecznie na 4:00.200, ale 4:02, 4:03 też były na porządku dziennym.
Wyścig zakończył się kilka minut po godzinie 15:00. Przejeżdżając linię mety towarzyszyło nam kilka uczuć. Była ulga, że udało się nam ukończyć, że każdy wytrzymał, a sprzęt nie zawiódł. Była też naturalnie radość, szczęście, bo wygraliśmy w klasie LM GTE Pro, a w generalce zajęliśmy 5. pozycję, tuż za prototypami. Było naturalnie ogromne zmęczenie, odczuwalny był brak snu, ale było jeszcze coś innego, przynajmniej w moim przypadku. Pojawiła się pewna zaduma, jak pięknie byłoby przejechać taki wyścig w prawdziwym świecie. Może nawet nie 24 godziny Le Mans i nie nowoczesnym Fordem GT, ale jakikolwiek wyścig, jakimkolwiek samochodem. Być obecnym w padoku, ścigać się… no cóż. Na to może też kiedyś przyjdzie czas.
Tagi: Ford, Le Mans, Ford Polska, WRC na Le Mans