O Rajdzie Barbórki pierwszy raz usłyszałem będąc jeszcze w przedszkolu, a jedynym kierowcą jakiego wówczas kojarzyłem był sąsiad prowadzący minibusa. Zastanawiałem się, co takiego fajnego jest na tej Barbórce i nie potrafiłem sobie wyobrazić samochodów szybszych od tych stojących na osiedlowym parkingu. To były fajne czasy beztroski, więc podczas zabaw na wypasionym przedszkolnym dywaniku z nadrukowanym planem miasta, wcielałem się po prostu w Batmana. Bo też miał kozacką furę, której mini replikę mama podarowała mi na Mikołaja. A w sobotę ujrzałem jej pełną wersję na własne oczy.
Ale od początku. Najpierw trzeba było dostać się na obiekt, gdzie kierowcy mieli zaprezentować się podczas Rajdu Barbórka. A to wcale nie było łatwe zadanie. Przede wszystkim trzeba było mieć gotówkę i zapłacić 20 złotych za zaparkowanie samochodu na błotnistej łące albo studenckim sposobem, zostawić pojazd na parkingu obok pobliskiego Carrefoura. Tylko drałowanie z jakimkolwiek sprzętem przez kilka sygnalizacji świetlnych odpadało w przedbiegach. Więc szarpnąłem się na dwie dychy i rozpocząłem zabawę przechodząc przez namiot wejściowo-wyjściowy. Poczułem się jak bohater zabawnego skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju o wymownym tytule „Drzwi”.
Warto zauważyć, że ze względu na posiadaną akredytację dziennikarską były to dla mnie właściwie jedyne koszty więc nie było źle. Jeżeli natomiast ktoś nie miał tyle szczęścia to musiał zapłacić kilka groszy za wejściówkę. A właściwie kilka … naście … dziesiąt … set … złotych. Żeby otrzymać jednorazowy bilet na OS Bemowo trzeba było rozstać się z dwoma banknotami opatrzonymi wizerunkiem Bolesława Chrobrego. Później ceny były już bardziej imponujące i w zależności od wykupowanych uprawnień sięgały nawet 249 złotych. I chociaż o wczesnym poranku m.in. centrum gastronomiczne nie tętniło jeszcze życiem, to w późniejszych godzinach bardzo trudno było nabyć artykuły spożywcze i uzupełnić płyny.
Z przyczyn zawodowych całą Barbórkę spędziłem na Bemowie więc mogłem dokładnie przyjrzeć się rywalizacji na tym odcinku specjalnym, sytuacji w parku serwisowym ulokowanym w bezpośrednim sąsiedztwie trasy oraz pracy biura prasowego, które również znajdowało się na miejscu.
I chociaż na powyższym zdjęciu balkony wyglądają średnio imponująco, to około godziny 13:00 nie było już właściwie szans znaleźć dla siebie miejsca aby obserwować zmagania z wysokości. Nie zweryfikowałem co prawda kto miał dostęp do takiej atrakcji, ale śmiało mogę zakładać, że chodzi w głównej mierze o oficjeli posiadających wejściówki VIP. A jak wyglądało wnętrze budynku? Nic specjalnego – mnie właściwie najbardziej urzekły gabloty z ciekawymi pamiątkami historycznymi …
… oraz imponująca kolekcja pucharów i statuetek, ponieważ zawsze miałem słabość do sportowych wyróżnień.
Ale co z rywalizacją sportową? I gdzie Batmobil, o którym na początku wspominałem? Trochę cierpliwości. Najpierw pojazd, który na maksa przypominał mi maszynę, którą wyobrażałem sobie czytając historie o przygodach Pana Samochodzika. Tamten potwór co prawda miał silnik z Ferrari 410 Super America, a ten raczej nie – ale i tak bardzo wpadł mi w oko.
Można było również zrobić sobie zdjęcie i zajrzeć do kokpitu wiernie odwzorowanego pojazdu kilkukrotnego triumfatora rajdów zaliczanych do cyklu WRC, Gillesa Panizziego.
A także zapoznać się z tajnikami serwisu historycznych samochodów.
Dla wielu kibiców zaskoczeniem był samochód pełniący rolę … czterech zer.
A oczekiwanie na start przebiegało w takich okolicznościach.
Sama rywalizacja sportowa była ekscytująca, ale nie dla kibiców zgromadzonych przy trasie. Dla nas – bo ja również do tej grupy się zaliczałem – liczyła się przede wszystkim widowiskowość i szoł. Którą rzecz jasna trzeba było uwiecznić dla potomnych. A praca dziennikarza lubującego się w stylu „modern facebook” wygląda w dzisiejszych czasach mniej więcej tak.
I uczciwie muszę przyznać, że Note 8 znacznie lepiej poradził sobie z pracą niż ja. Nie padało, nie wiało, ale było naprawdę zimno. I po kilkunastu przejazdach ręce dawały się ostro we znaki. Cóż, reszta kibiców nie narzekała i ostro filmowała, więc ja tym bardziej nie mogłem się poddać.
A o dostarczanie sportowej uczty dla oczu miał kto zadbać. Byli bowiem aktualni mistrzowie Polski …
… byli byli mistrzowie Polski …
… i byli także mistrzowie Europy. Kajetan Kajetanowicz i Jarosław Baran zaprezentowali się w samochodzie klasy WRC. Masakra. To właśnie ta bestia przypominała mi Batmobila, którego fenomenu w młodości nie potrafiłem zrozumieć. Wiedziałem jednak, że było to piękne auto i chciałem je mieć. W sobotę w Warszawie zapragnąłem posiąść z kolei samochód Kajetanowicza i już jako duży przedszkolak nie mogłem się napatrzeć na styl jazdy trzykrotnego mistrza Europy. W połączeniu z niesamowitym samochodem o owalno-kwadratowych kształtach – zupełnie jak Batmobil – stanowili bowiem dla kibiców widok, na który warto było wydać kilkanaście złotych. Kilkaset już nie.
Kierowcy pojeździli i uciekli na Karową. Tam również była zabawa, może nawet dużo fajniejsza od tej, którą zaproponowali na zupełnie ciekawym Bemowie. A na pewno dużo ładniej opakowana, ale to już temat na całkowicie inną opowieść. Obok mnie kurz powoli opadł, a w oddali pozostał już tylko ładny widok popularnej hopy i parku serwisowego.
Kto wie, kiedy ponownie będzie mi dane obserwować rajdowego Batmobila? Zapewne nie prędko, ale chyba bardziej bym sobie życzył, żeby w najbardziej prestiżowym cyklu pojawił się jakiś polski Batman. Wówczas satysfakcja byłaby dużo większa.
Tagi: Rajd Barbórka